Sprawa zielarza Jana Filipka spod Skierniewic
Leczył beznadziejne przypadki, gdy lekarze bezradnie rozkładali ręce. Mimo to miał wiele spraw w sądzie, był też dotkliwie pobity.
Jan Filipek z Rudy był irydologiem i zielarzem. Oceniał stan organizmu na podstawie diagnozy tęczówki oka. Irydologia jeszcze do niedawna nie była uznawana za medycynę. Jest dziedziną stosunkowo młodą w Polsce. Rozwija się dopiero od 1993 r., gdy powstało Polskie Towarzystwo Irydologii, choć Jan Filipek stosował ją od zawsze.
Był bardzo zdolnym samoukiem, wnikliwie zdobywał wiedzę. Jego diagnozy były profesjonalne, zawsze trafne i ratowały życie nie tylko skierniewiczanom, ale i pacjentom przyjeżdżającym z dalszych okolic.
Jan Filipek w latach 60. został postawiony przed sądem za swoją, rzekomo szkodliwą, działalność. Zarzucano mu, że medycyna ponosi przez niego szkody, (w gruncie rzeczy dyplomowani lekarze ponosili szkody finansowe).
Filipek leczył ziołami przypadki beznadziejne, gdy lekarze rozkładali bezradnie ręce, a medycyna postawiła na nich krzyżyk. Przed jego domem w Rudzie ustawiały się kolejki. Dziennie przewijało się tam po 100-150 osób. Po oskarżeniu Filipka byli pacjenci wysyłali całe kilogramy listów do władz w obronie zielarza. Pomimo umorzenia pierwszego wyroku z 1962 r. prokurator założył rewizję. Prokurator, ziejący nienawiścią do znachora, zarzucał mu nadmierne bogacenie się. Wiejski, skromny domek nazywał wielopokojową willą, a działalność zielarza - działalnością zbrodniczą.
Historia Filipka przypomina sceny z filmu „Znachor”. Nagonka na zielarza nie miała nic wspólnego z praworządnością. Akcje milicyjne czy naloty na dom w Rudzie przypominały pacyfikacje. Zacieśniający się krąg milicjantów wokół domu, wywożenie samochodami na przesłuchania ludzi czekających na wizytę u zielarza, także nagminne niszczenie i palenie zapasu ziół, które z ogromnym trudem były zbierane na terenie okolicznych łąk, pół i lasów - wszystko to były działania bezprawne. Jana Filipka zatrzymano nawet w areszcie, choć nie było ku temu podstaw prawnych.
Pisząc o prześladowaniach Jana Filipka, warto wspomnieć o jego obrońcy skierniewickim adwokacie Robercie Sapińskim. Obrońca początkowo nie bardzo wierzył w „iskrę bożą”, która pozwalała leczyć ludzi. Zielarz obiecał wyleczyć adwokata z przewlekłej chrypy w ciągu 2-3 dni. Gdy tego dokonał Sapiński podjął się obrony.
Po kolejnym wyroku sądowym, już umarzającym, licznie zebrana w sądzie publiczność zgotowała oskarżonemu, sądowi i adwokatowi owację na stojąco. Wołano: „Niech żyje sąd”, „ Niech żyje adwokat”, „Niech żyje Filipek”. W międzyczasie sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. I wówczas podczas rozprawy, protokólantka w przerwie zgłosiła się do Filipka z prośbą o przebadanie, bo lekarze nie wiedzą co jej jest.
Z powodu procesów zielarz stał się nieufny, nie chciał przyjmować, na wizytę godził się tylko wówczas, gdy wprowadzał pacjenta ktoś znajomy i zaufany. Nie brakowało też prowokatorów.
Jan Filipek żył zgodnie z zasadą, że człowiek rodzi się goły i goły umiera. Nie przywiązywał wielkiej wagi do dóbr materialnych. Nie używał lodówki i telewizora, bo jedno i drugie jest szkodliwe dla zdrowia. Sam piekł chleb z własnego zboża. Nie mełł zboża we młynie, lecz domowym sposobem, bo we młynie znajdowały się pozostałości herbicydów.
Był jednym z niewielu znawców flory Puszczy Bolimowskiej. To on wykorzystał po raz pierwszy w swojej praktyce zielarskiej mało znane zioło „skoczek”. Sam też opracował metodę stosowania go w postaci nalewki, bo „skoczek” suszony rozsypywał się w pył.
Jan Filipek pomagał wszystkim cierpiącym, często bezinteresownie. Wiedziano, że żyje skromnie. Jednak w 1994 roku dokonano bandyckiego napadu na jego dom, podczas którego zielarz i jego żona zostali dotkliwie pobici. Sprawy sądowe oraz napad nadwątliły jego wiarę w człowieka. Jan Filipek dożył 97 lat.