III miejsce w kategorii 20 lat i powyżej (dwóch pierwszych miejsc nie przyznano)
Ta część starego parku była bardzo zapuszczona. Przedzierałem się przez krzaki, mokre kolorowe liście lepiły mi się do butów. W pierwszej chwili sądziłem, że dotarłem do muru, ale gdy rozgarnąłem dłonią pędy dzikiego wina błysnęła tęczową łuską tafla bardzo starego zmatowiałego szkła. Oranżeria. Rozwinąłem plan. Nic już się nie zgadzało.
- Co do jasnej...? - miałem zamiar wypowiedzieć te słowa tylko w myślach, a jednak usłyszałem własny głos, brzmiący niesamowicie donośnie w otaczającej mnie ciszy. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że od dłuższego czasu nie towarzyszyły mi żadne dźwięki poza chrzęstem łamanych lub odginanych przeze mnie gałęzi. Nie byłem niski, a jednak rosnące w tej części parku krzaki były wyższe ode mnie, a na dodatek tworzyły taką gęstwinę, że gdybym przezornie nie zabrał ze sobą kompasu, pewnie już dawno straciłbym orientację. Po ponad godzinie przedzierania się przez te okropne zarośla moja odzież była w opłakanym stanie. Dziur w rękawach kurtki i nogawkach spodni było tyle, że wyglądałem jak obdartus, a obie części garderoby nadawały się tylko do wyrzucenia. Jedno było pewne: od wielu lat nikt tędy nie chodził. Wniosek ten właściwie w ogóle mnie nie zaskoczył, bo znam park od dziecka i odkąd pamiętam, ta jego część odstraszała swoją niedostępnością. Nawet wszędobylskie dzieci nie miały ochoty się tu zapuszczać.
Podrapałem się po nosie. O nie, znowu to. Swędzenie od bardzo dawna ostrzegało mnie przed nadciągającymi problemami. Ostatnim razem, kiedy bezwiednie zacząłem drapać się po nosie, znalazłem plan, który dzierżyłem właśnie w dłoniach. Powinienem był wiedzieć, że wynikną z tego kłopoty. Plan jednak wydawał się nieszkodliwy, ot kartka papieru
z naszkicowanymi drzewami i alejkami między nimi. Tym, co przykuło moją uwagę był niewielki znaczek w miejscu, gdzie obecnie znajdowała się ta zapuszczona część parku. Oznaczenie przedstawiało kwadrat z krzyżem w środku, który według legendy miał wskazywać na istnienie w tym miejscu cmentarza. Nie muszę dodawać, że jeśli się nie myliłem, miał się on znajdować dokładnie tu, gdzie przed chwilą znalazłem oranżerię. Nigdy nie słyszałem o istnieniu tego cmentarza, więc postanowiłem wbrew swoim złym przeczuciom spróbować znaleźć jakieś ślady jego istnienia. Interesowała mnie historia mojego miasta, więc zlekceważyłem ostrzegawcze swędzenie nosa i postanowiłem zabawić się w odkrywcę. A oto jak moje wysiłki zostały nagrodzone: stałem zdezorientowany przed opuszczoną oranżerią, której w żadnym wypadku nie powinno tu być i zastanawiałem się, co dalej robić.
Miałem dwa wyjścia: albo się poddać i zawrócić albo kontynuować wyprawę. Na pewno nie mogłem tak stać i myśleć, przede wszystkim dlatego, że jesienią szybko się ściemnia, a tu nawet w południe dostęp światła był ograniczony. Poza tym panująca wilgoć przedostała się przez dziury w moim odzieniu i było mi coraz bardziej zimno, więc musiałem myśleć szybko. Rozważyłem wszystkie argumenty, jakie przyszły mi do głowy i choć rozsądek podpowiadał zrobienie czegoś wręcz przeciwnego, postanowiłem poszukać wejścia do tajemniczej oranżerii. Miałem dziwną awersję do zaniechania wyprawy, chociaż może w tej niechęci nie było niczego niezwykłego.
W końcu przybyłem po to, by poszukać choć śladu po zabytku, który niegdyś prawdopodobnie znajdował się w tym miejscu. I chociaż cmentarza ewidentnie tu nie było, to jednak coś znalazłem. Byłem ciekaw, co zastanę w środku zapomnianego budynku. Z tego, co wiedziałem oranżerie miały służyć do uprawy roślin egzotycznych, a szklane ściany miały zapewnić roślinności jak największą ilość światła. W tej chwili niewiele promieni słonecznych miało szansę przebić się przez porastające budynek pędy dzikiego wina, więc nawet gdyby wodzie jakoś udało się wedrzeć do środka, to i tak rosnące tam rośliny nie miały chyba szans na przetrwanie. Właściwie nie znałem się zbytnio na uprawie roślin, więc nie wiedziałem, czego powinienem się spodziewać po wnętrzu opuszczonej oranżerii. Skoro jednak zdecydowałem się na kontynuowanie wyprawy, to nie miałem innego wyjścia niż poszukać teraz drzwi, które pozwoliłyby mi dostać się do środka.
Starając się nie tracić z oczu pędów dzikiego wina porastającego budynek, zacząłem znowu brnąć przez zarośla. Po kilku minutach mozolnego przedzierania się przez krzaki, które chyba postanowiły za wszelką cenę mnie nie przepuścić, zobaczyłem otwarte do środka drzwi. Widok ten nieco mnie zaskoczył. Właściwie nie zastanowiłem się wcześniej, jak znajdę wejście nie odgarniając bluszczu z całego budynku. Zaniepokoiłem się. To, że tak łatwo udało mi się znaleźć drzwi, wydało mi się nieco podejrzane. A może to po prostu przypadek? W zasadzie nie musiało być w tym niczego dziwnego, tyle tylko, że nos coraz bardziej mnie swędział, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Być może byłem przewrażliwiony. Niemniej jednak dotarłem już tak daleko, że wbrew instynktowi postanowiłem brnąć w tę przygodę dalej. Zrobiłem kilka kroków i przekroczyłem próg budynku, który uważałem za oranżerię. Niespodziewanie wpadłem na jakąś dziewczynę, która odruchowo cofnęła się. Byłem dogłębnie przekonany, że nikt się tu nie zapuszcza, więc przeżyłem szok widząc ją w tym miejscu. Stanąłem jak wryty, gapiąc się na nią z otwartymi ustami. Nawet nie przeprosiłem. Dziewczyna miała na sobie długą sukienkę, która wyglądała jak strój chłopki sprzed co najmniej kilkudziesięciu lat. Ponadto głowę młodej kobiety zdobił wianek upleciony z polnych kwiatów. Wydawało mi się, że mogła mieć około szesnastu lat.
- Widzę, żeś zdezorientowany, młodzieńcze – odezwała się cichym, miłym dla ucha głosem.
- Młodzieńcze?! Zdaje się, że jestem od panienki blisko dwukrotnie starszy – uniosłem się głupio, zamiast zadać któreś z cisnących mi się na usta pytań.
- Dla mnie jesteś chłopcem, twój żywot nie jest nawet dziesiątą częścią długości mojego życia – odpowiedziała całkowicie spokojnie na moje oburzenie, a jej słowa wprawiły mnie w osłupienie. Miałem do czynienia z wariatką! Właściwie czemu się dziwiłem? Nikt normalny by tu prawdopodobnie nie przyszedł. Jak widać, nie miałem w tym momencie najlepszego zdania o sobie.
- Darujmy sobie rozmowy o wieku – odpowiedziałem dyplomatycznie. Postanowiłem spróbować czegoś się od niej dowiedzieć. – Mam mnóstwo pytań... Co tu robisz? Jakim cudem w tym miejscu znajduje się oranżeria, o której nigdy nie słyszałem? – Chciałem zapytać o wiele nurtujących mnie spraw, ale dziewczyna bezceremonialnie mi przerwała.
- Rozejrzyj się, mój chłopcze – powiedziała, całkowicie zbywając moje pytania.
Byłem tak wytrącony z równowagi przez całą tę sytuację, że do tej pory właściwie nie zwróciłem uwagi na otoczenie. W końcu jednak doszedłem do siebie na tyle, że wykonałem polecenie. Zamarłem. Znajdowałem się w środku największego holu, jaki w życiu widziałem, w którego centralnym punkcie znajdowały się ogromne schody prowadzące na wyższe kondygnacje. Po lewej stronie w głębi zauważyłem drzwi. Zwróciłem na nie uwagę, ponieważ ich perłowa biel mocno odznaczała się na tle granatowych ścian, na których wisiało wiele pięknych malowideł. Dodatkowo całe pomieszczenie było ozdobione stojącymi w różnych miejscach rzeźbami. Nie miałem wątpliwości, że nie trafiłem do żadnej oranżerii. Zdezorientowany, odwróciłem się i rozdziawiłem usta. Za mną nie było zmatowiałych szyb pokrytych bluszczem i, co gorsza, nie było drzwi, przez które tu wszedłem. Obróciłem się w stronę dziewczyny obawiając się, że i ona zniknęła, gdy patrzyłem w inną stronę, ale stała nadal w tym samym miejscu. Patrzyła na mnie, nie okazując żadnych emocji.
- Co tu się dzieje?! - wykrzyknąłem, zupełnie nie panując nad swoim głosem.
- Masz plan, prawda? - zapytała, nie zrażona moim wybuchem. Wyglądało na to, że postanowiła ignorować moje pytania. Była jednak jedyną osobą, która mogła mi cokolwiek wyjaśnić, a także pomóc mi się stąd wydostać, więc nie chciałem jej do siebie zrazić. Zamiast odpowiedzieć, drżącą ręką wyciągnąłem w jej stronę kartkę, przez którą się tu znalazłem. Kiedy ją zobaczyła, wyraźnie się rozluźniła i powiedziała:
- Plan nie trafia nigdy w ręce przypadkowych ludzi. Na wszelki wypadek jednak opiekuję się tym miejscem jako Strażniczka i pilnuję, żeby nikt niepowołany nie dostał się dalej.
Zrobiła krótką pauzę i popatrzyła na mnie przenikliwie. Chwilę później podjęła:
- Teraz poddam cię próbie. Przedstawię ci zagadkę, która zweryfikuje, czy jesteś tym, kim wydajesz się być. Oto jej treść: są dwie siostry – jedna rodzi drugą, a druga pierwszą. Musisz oczywiście powiedzieć kim one są. Wiedz, że jeśli nie uda ci się udzielić poprawnej odpowiedzi, umrzesz dla tego miejsca i już nigdy nie będziesz w stanie tu trafić. Na koniec dam ci jedną podpowiedź: nie musisz rozwiązywać tej zagadki.
Postanowiłem nie roztrząsać jej ostatniej wskazówki, wydawała mi się bowiem, delikatnie mówiąc, mało sensowna. Dwie siostry, jedna rodzi drugą, a druga pierwszą... Coś mi świtało. Już gdzieś się natknąłem na tę zagadkę... ale gdzie? Pewnie w szkole. A może w jakiejś książce? Przeczytałem ich już tyle, że wszystko mi się miesza... Zagadka, zgadywanie. Umrzesz dla tego miejsca. Kiedy przypomniałem sobie te słowa, oblał mnie zimny pot. Serce zaczęło bić szybciej. Nie mogłem się skupić. Choć dziewczyna wyglądała niepozornie, nie miałem wątpliwości, że mówi poważnie. W końcu nie wiedziałem nawet jak się stąd wydostać. Groźba śmierci nie pomagała mi w myśleniu... Zagadka, której nierozwiązanie przyniesie koniec. Sfinks. To słowo wypłynęło gdzieś z zakamarków pamięci i błyskawicznie naprowadziło mnie na odpowiedź.
- Dzień i noc! Dzień rodzi noc, a noc rodzi dzień. Obie są siostrami. Zagadka Sfinksa zadana Edypowi. Dlatego powiedziałaś, że nie muszę jej rozwiązywać. Odpowiedź była mi już od dawna znana – paplałem w uniesieniu, niezwykle dumny z siebie. Spojrzałem na nią triumfalnie.
- Twoja odpowiedź jest prawidłowa. Pomyślnie przeszedłeś próbę, a więc jesteś godzien stania się Strażnikiem Pałacu Widzących. Chodź, pokażę ci Pokój Wizji. Nie mamy zbyt wiele czasu, a musisz się dowiedzieć wielu rzeczy.
Rozpierająca mnie przed chwilą duma prysnęła, zastąpiona niepokojem wywołanym słowami, które dopiero co padły. Dziewczyna pociągnęła mnie za sobą przez hol w stronę drzwi, które wcześniej zwróciły moją uwagę. Po zrobieniu kilkunastu kroków zatrzymaliśmy się tuż przed nimi. Po prawej stronie na podeście z piaskowca stała srebrna misa, wypełniona do połowy gęstą cieczą. Nagle uświadomiłem sobie, że przestałem oddychać i gwałtownie wciągnąłem powietrze,
a wtedy dotarł do mnie metaliczny zapach. Wiedziałem, co to znaczy. Nie miałem wątpliwości, że w misie jest krew.
Zakręciło mi się w głowie i przez chwilę było mi naprawdę niedobrze. Kobieta zanurzyła palec w zawartości naczynia i napisała coś na drzwiach. Następnie niespiesznie odwróciła się w moją stronę. W tym dość krótkim czasie udało mi się nieco zapanować nad sobą, choć nadal miałem miękkie nogi. Co tu się dzieje? Nie byłem w stanie wymówić tego pytania na głos. Po chwili moje myśli były już zajęte czymś zupełnie innym. Drzwi bowiem uchyliły się do środka i ujrzałem dwie kobiety. Ich balowe suknie wyglądały na osiemnastowieczne. Zauważyłem, że pokój był bardzo duży a w środku było mnóstwo ludzi. Poczułem niepokój, coś się nie zgadzało. Nie od razu udało mi się stwierdzić w czym problem, ale nagle zdałem sobie sprawę, że choć widzę, iż większość osób rozmawia, to jednak nie słyszę żadnych głosów. Moja towarzyszka delikatnie popchnęła mnie w stronę otwartych drzwi i w ten sposób przekroczyłem próg. Niespodziewanie zalały mnie dźwięki. Panował tu niesamowity gwar, nie zagłuszony nawet przez grającą gdzieś w głębi pomieszczenia orkiestrę. Moje pojawienie się pozostało niezauważone, chociaż niemal wpadłem na dwie kobiety, które zauważyłem jako pierwsze. Nagle poczułem lekkie szarpnięcie i znalazłem się z powrotem na zewnątrz. Panująca tu cisza aż dzwoniła w uszach w porównaniu z ogłuszającym hałasem, od którego właśnie się uwolniłem. Drzwi zamknęły się bezszelestnie. Przez chwilę na nie patrzyłem, a potem odwróciłem się w stronę dziewczyny.
- To były moje czasy. Byłam służką hrabiowskiej pary w czasach, gdy odbywał się ten bal – powiedziała smutno. - Pokazałam ci, jak działa Pokój Wizji. Musisz wiedzieć, że aby ujrzeć przeszłość powinieneś wypisać nagromadzoną w misie krwią datę i miejsce zdarzenia, które chciałbyś zobaczyć. Zapamiętaj, że choć możemy zajrzeć w przeszłość, nie mamy najmniejszej możliwości wpływania na wydarzenia, które widzimy.
Zdumienie odebrało mi mowę, więc tylko stałem i patrzyłem na nią. Po chwili kontynuowała:
- Jestem Strażniczką od około trzystu lat. Trafiłam tutaj w taki sam sposób jak ty. Znalazłam plan i wybrałam się na poszukiwania. Nie miałam pojęcia, co mnie tu czeka – przerwała na chwilę i westchnęła. - Każdy kolejny Strażnik przekazuje swojemu następcy najważniejsze informacje, a potem umiera dla tego miejsca. Zapoznam cię jedynie z zarysem tej historii, reszty zaś dowiesz się używając Pokoju Wizji... Przed około dwoma tysiącami lat na świecie królowała magia. Czarownice stworzyły Pałac Widzących, aby móc ujrzeć dawne i podobno także przyszłe czasy. Najpotężniejszej z nich z różnych powodów nie zadowalał sam wgląd w wydarzenia. Wplotła więc w zaklęcie formułę, która umożliwiła jej ingerowanie w wizje. Inne czarownice nie od razu zorientowały się, co uczyniła, ale kiedy tylko to odkryły, zjednoczyły swoje siły przeciw niej. Choć wiedźma była potężna, nie mogła w pojedynkę pokonać ich wszystkich. Stawiała zacięty opór, w końcu jednak została zabita. Było już niestety za późno, żeby odczynić szkodę. Czarownice ukryły więc Pałac Widzących za pomocą najpotężniejszych znanych im zaklęć i stworzyły Strażników, których zadaniem jest zapobieżenie ingerencji w wydarzenia, która miałaby tragiczne skutki. Nie wolno się tu dostać nikomu niepowołanemu, dlatego nie możesz zapomnieć o przedstawieniu zagadki każdemu, kto się zjawi. Nie wiem, w jaki sposób to działa, jednak umiejętność udzielenia właściwej odpowiedzi pozwala zweryfikować, czy dana osoba jest godna zaufania.
- Już dwa razy użyłaś słów: umiera dla tego miejsca. Co to, u licha, znaczy? - zapytałem agresywnie, bowiem groźba śmierci nastrajała mnie nieszczególnie pozytywnie.
- Nie musisz się obawiać. Kiedy przybywa następca znikamy stąd i pojawiamy się z powrotem w swoich czasach, w momencie, w którym wyruszyliśmy na poszukiwanie tego miejsca.
Przyznaję, że to stwierdzenie nieco mnie pocieszyło.
- Nie mam czasu, by wyjaśnić ci więcej. Wiedza, której potrzebujesz jest ukryta w przeszłości. Wystarczy, że skorzystasz z Pokoju Wizji, a dowiesz się czego trzeba... Jeszcze jedno. Nie wolno ci pozwolić, by misa była pusta, należy ją regularnie uzupełniać – powiedziała, znaczącym wzrokiem wskazując mi mały nóż, leżący obok naczynia. Po chwili odetchnęła i uśmiechnęła się. - Moja służba dobiegła końca. Żegnaj.
To nagłe urwanie rozmowy całkowicie mnie zaskoczyło. Tak po prostu miała zamiar mnie tu zostawić ze wszystkimi moimi pytaniami! Wyciągnąłem rękę, żeby ją zatrzymać, ale zanim zdążyłem choćby jej dotknąć, zniknęła. Sytuacja zakrawała na absurd, więc miałem nadzieję, iż to tylko koszmar i za chwilę obudzę się we własnym łóżku. Aby przyspieszyć ten moment uszczypnąłem się mocno w lewy policzek. Niestety, w niczym to nie pomogło. Moje położenie nie zmieniło się nawet na jotę. Zawyłem z rozpaczy. Zacząłem obiegać hol jak wariat, obmacując wszystkie ściany z nadzieją, że jednak znajdę drzwi. Bez efektu. Dotarło do mnie, że to nie sen. Trzysta lat w samotności, z dala od rodziny. Złapałem się za głowę i upadłem. Nie dam rady.
Karolina Wiśniewska