Publikujemy jedno z dzieł Wiesławy Maciejak, skierniewiczanki, która na emeryturze odkryła radość pisania.
Kochana Mario!
Przykro mi, że tak Ci się w życiu nie układa. Twój list bardzo mnie zasmucił. Bycie z drugą osobą jest wielką loterią. Czasem jest tak okropnie, że wprost nie da się wytrzymać. Nagle coś się wydarza i znowu jesteśmy „na górze”. Walcz o swoje szczęście. Nie możesz się poddawać. Często człowiek nie wie co dla niego jest dobre. Waha się, kombinuje. I nagle jakiś przypadek zupełnie odmienia jego los.
Chciałabym pomóc Ci jakoś. Nie bardzo wiem jak! Może opowiem Ci o moich niedawnych przeżyciach, bo choć dużo o mnie wiesz, nie wiesz wszystkiego. Opowiem szczerze, jak na spowiedzi. Jeszcze przed nikim tak się nie otworzyłam. A kiedy przeczytasz – pomyśl, zastanów się, może stwierdzisz, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że trzeba tylko bardzo chcieć! To będzie bardzo długi list, bo muszę zacząć od początku, to znaczy od chwili, gdy rozstałam się z Markiem.
Pamiętasz jacy byliśmy szczęśliwi, to znaczy ja byłam, on chyba też. Wydawało się, że jesteśmy parą na zawsze. A potem ta kobieta! Kiedy odszedł nie mogłam dać sobie rady. Pracowałam jak szalona, wreszcie postanowiłam pojechać do Ciechocinka, żeby trochę ochłonąć i wszystko jeszcze raz przemyśleć. Nie szukałam towarzystwa, zwłaszcza męskiego. Sama chodziłam na spacery. Kiedy jednak mijałam przytulone pary, nogi robiły mi się miękkie, a w gardle ściskało. Patrzyłam jak trzymają się za ręce, obejmują, całują, a ja sama! Miałam wtedy już prawie trzydzieści lat. Lubiłam swoją pracę w szpitalu. Otaczali mnie przyjaciele, znajomi, ale to nie wszystko. Chciałam mieć człowieka, mojego, tylko mojego i jeszcze, żeby już nigdy nie było jak z Markiem. Popatrz, jaka byłam naiwna! Teraz nie używam słowa „nigdy”!
Rozumiesz mój stan! Po głowie krążyły czarne myśli. Zastanawiałam się, dlaczego moje życie jest właśnie takie? Mam za sobą kilka związków, niestety, nieudanych. A przecież jestem dość atrakcyjna, podobam się mężczyznom. Poznanie, zauroczenie, i co? Po jakimś czasie zaczyna coś zgrzytać i wszystko się rozłazi. Trudno nawet ocenić z czyjej winy.
A może nie umiem być odpowiednią partnerką? Może powinnam trochę spuścić z tonu, zgodzić się na kompromisy, zmienić coś w sobie? Na takich rozmyślaniach minęło kilka pustych dni i samotnych nocy, kiedy poduszka od łez robiła się mokra.
Któregoś popołudnia szłam zamyślona wzdłuż tężni. Drogę zastąpił mi jakiś facet. Chciałam go wyminąć, ale skutecznie mi to uniemożliwiał.
-Proszę mnie przepuścić, co to za głupie żarty – warknęłam.
-To nie żarty, to zupełnie poważna próba zwrócenia na siebie pani uwagi.
Zabrzmiało to tak komicznie, że parsknęłam śmiechem. Spojrzałam na niego. Miał szare, uśmiechnięte oczy, otoczone drobniutką siateczką zmarszczek, lekko przyprószone siwizną skronie i gładką twarz. Całość sprawiała miłe wrażenie. Ale nie zmieniało to faktu, że „podryw” był prymitywny i bez polotu.
-Niech mnie pan zostawi w spokoju!
-Pani się gniewa! Wiem! Jestem źle wychowany, ale proszę, bardzo proszę o chwilę rozmowy. Nie jestem przecież całkiem obcy. Mieszkamy w tym samym pensjonacie. Obserwuję panią od pierwszego dnia. Wciąż o pani myślę, ale dotąd jakoś nie śmiałem podejść. Na wieczorkach pani nie bywa, wciąż gdzieś znika. Wreszcie dzisiaj zobaczyłem tę smutną minę i zdobyłem się na odwagę.
Co za natręt! Gada i gada bez ustanku! Jak się od niego uwolnić? Tylko czy na pewno tego chcę? Jest przystojny, dobrze ubrany. Co mi szkodzi przejść się z nim po deptaku!
-Czy mogę zaprosić panią na lody?
-Za dużo kalorii!
-Z taką figurą nie musi pani chyba odmawiać sobie porcyjki lodów. A wiem gdzie są najlepsze!
-No, ostatecznie - zgodziłam się łaskawie.
Lody były rzeczywiście znakomite, a mój towarzysz opowiadał dowcipy, jakieś śmieszne historyjki, wspomniał nawet o safari, w którym kilka miesięcy wcześniej brał udział. Patrzył na mnie uważnie, widziałam zachwyt w jego oczach. To było miłe. Bawiłam się coraz lepiej.
Dość długo spacerowaliśmy po parkowych alejkach. Zupełnie nie chciało mi się wracać do pustego pokoju. Zerkałam na niego spod oka. Wyglądał niczym model z żurnala. I te włoski widoczne w rozcięciu koszuli! Powtarzałam sobie w myślach: Justyna nie szalej, zastanów się, po co ci to? Ale cóż! Podobał mi się! Wciągnął mnie do rozmowy. Paplałam coś bez większego sensu. Nagle zaczepiłam spódnicą o wystającą gałąź. Cienka tkanina rozdarła się jak papier.
-Ale się narobiło! Szkoda takiej ładnej sukni. Pasuje do tych bławatkowych oczu.
-Muszę wrócić do pensjonatu i przebrać się, zresztą i tak zaraz kolacja.
-No to wracamy!
Delikatnie dotknął mojego nagiego ramienia. Poczułam dreszcz. Do licha, co się ze mną dzieje? To prawda, że dawno nie byłam z mężczyzną, ale żeby obcy, bądź co bądź facet, tak na mnie działał? Nasze oczy się spotkały. Przyśpieszyliśmy kroku! Chwycił moją rękę.
-Biegniemy?
Po kilku chwilach, trochę zdyszani, wpadliśmy do pensjonatu. Nie protestowałam, gdy otwierał drzwi mojego pokoju. Ledwo przestąpiliśmy próg chwycił mnie, mocno przycisnął do siebie i zaczął całować. Świat zawirował. Niecierpliwie odpinałam guziki jego koszuli, on zajął się ekspresem mojej sukienki.
Wiesz Mario, coś podobnego jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. To nie było w moim stylu, żeby po tak krótkiej znajomości wskoczyć z facetem do łóżka?
Ale stało się. Czułam jego gorące ciało. Przestałam myśleć. To był odlot!
Świtało kiedy otworzyłam oczy. On też już nie spał. Leżał przytulony i gładził delikatnie moją rękę.
-Jak ci się spało? – wyszeptał.
-Żartujesz, przecież prawie nie zmrużyłam oka!
-Maleńka, powiedz mi, jak masz na imię, bo ja – Justyn.
-A ja, Justyna!
Roześmiał się.
-Nabierasz mnie?
-No co ty, gdzież bym śmiała. Tak mi dali na chrzcie! Słowo!
-Widzisz, coś w tym jest. Justyn i Justyna! Justyna
i Justyn! – powtarzał śmiejąc się jak chłopak zadowolony z udanego psikusa.
Z przyjemnością patrzyłam na jego opalone ciało i tors pokryty ciemnym zarostem. Wyciągnęłam rękę. On zrozumiał to jako zachętę. I znów się zaczęło.
Nie wiem Mario, czy przeżyłaś kiedyś taki stan, w którym przestajesz myśleć, kiedy liczy się tylko on i jego ciało, no i oczywiście moje ciało. To było cudowne!
Kiedy ocknęliśmy się z drzemki, zmęczeni ale wciąż siebie niesyci, minęła już pora śniadania.
-Justyna, pójdę do siebie, ogolę się i wezmę prysznic a potem pójdziemy na obiad.
-Nie mam ochoty patrzeć na te baby, które mi będą ciebie zazdrościły!
Znowu pochylił się nade mną.
-Nie, nie, Justyn idź już, bo zginiesz śmiercią głodową.
-Maleńka, to może pójdziemy zjeść coś na mieście.
-Dobrze, będę gotowa za pół godziny.
Leżałam jeszcze chwilę, rozleniwiona i trochę senna.
Mario, dziwisz się z pewnością, że dałam się wciągnąć w niepewną grę. Ja też się sobie dziwiłam. Ale czy można uciec od przeznaczenia? A to przeznaczenie miało bardzo atrakcyjną powierzchowność, wdzięk i było takie seksowne!
Przez następne dni i noce był tylko Justyn. Któregoś ranka poszliśmy do jadalni na śniadanie. Trzymaliśmy się za ręce. Musiało być w nas coś takiego, że wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę.
Czas szybko płynął. Starałam się o tym nie myśleć. Byłam taka szczęśliwa. Zapomniałam o Marku, o przeszłości. Tylko Justyn się liczył. Któregoś dnia gdy leżeliśmy, właściwie większość czasu spędzaliśmy w łóżku, zaczął opowiadać o swoim nieudanym małżeństwie, o rozwodzie, o samotności, o nocnych koszmarach. Przytuliłam go i długo szeptałam najczulsze słowa. Uśmiechnął się.
-Justyna, jesteś aniołem! Zawsze marzyłem o takiej kobiecie jak ty!
-Justyn, kończy się mój urlop? Wyjeżdżam jutro, popołudniowym pociągiem.
I już było jutro. Staliśmy oboje na peronie, bo Justyn nie chciał zostać beze mnie w Ciechocinku i tez postanowił wyjechać. Choć wrzesień dobiegał końca, pogoda była piękna,. Słońce przygrzewało, a zielone jeszcze listki poruszał ciepły powiew. Miałam łzy w oczach i gardło ściśnięte od powstrzymywanego szlochu. Nie mogłam sobie wyobrazić, że za kilka minut wszystko się skończy i więcej go nie zobaczę. Finał wakacyjnej przygody! Jeszcze jedna wpadka!
I wtedy Justyn, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi, przytulił mnie. Wiedziałam, że to pożegnalny gest. Pochlipując, wtuliłam nos w jego ramię. Usłyszałam jak szepcze.
-Maleńka nie płacz, bo ja też zaraz się rozpłaczę! Przecież tego co nam się przydarzyło, nie można tak głupio zakończyć. Pojedźmy do mnie! Błagam! Justyna! Proszę cię!
Czy musiał mnie prosić? Przecież to był balsam na moją rozpacz. Odpowiedziałam mu długim pocałunkiem. W pociągu siedzieliśmy przytuleni. Trzymaliśmy się za ręce, całowaliśmy się nie zwracając uwagi na pasażerów. Wyrok odroczony! Znowu byłam szczęśliwa! Mam jeszcze zaległy urlop, zadzwonię do szefa. Będę z Justynem! Będę z Justynem! Dobre i kilka dni!
Rankiem zmęczeni i niewyspani wysiedliśmy na małej stacyjce. Miasteczko położone u stóp niewysokich pagórków, było malownicze, a stare kamieniczki w rynku wydały mi się najpiękniejsze na świecie.
Do jego mieszkania nie było daleko. Pod drzwiami Justyn postawił bagaże, chwycił mnie na ręce i przeniósł przez próg.
-Witaj w domu!
Rozejrzałam się dyskretnie. Mieszkanie było maleńkie, ale bałagan panował w nim odwrotnie proporcjonalny do rozmiaru. Justyn trochę speszony, tłumaczył, że przed wyjazdem nie zdążył wszystkiego uporządkować. Moje kobiece oko zauważyło jednak, że to nie tylko chwilowy nieład. Z pewnością dawno nikt tu gruntownie nie sprzątał. Ale czy to ważne?
Mario, byłam taka szczęśliwa! Wszystko widziałam przez różowe okulary. Poszliśmy do restauracji coś zjeść, a potem łaziliśmy po miasteczku. Pokazywał mi swoje ulubione zakątki, oprowadzał jak wytrawny przewodnik. Po powrocie, okropnie zmęczeni, padliśmy na łóżko natychmiast zasypiając.
Obudził mnie zapach kawy i świeżego pieczywa. Przez zmrużone powieki zobaczyłam stół nakryty do śniadania i krzątającego się przy nim Justyna.
-Maleńka, dosyć tego spania! Podano do stołu! Szkoda czasu, popatrz jaka piękna pogoda.
Przeciągnęłam się.
-Cudownie pachnie, ale tak mi się jeszcze nie chce wstawać!
-Nie chce! Nie chce, ale trzeba! No, hop! Ja już byłem po zakupy, żeby przynieść mojej królewnie bułeczki prosto z pieca. Napracowałem się, nakryłem stół!
-Och, ty gadułko, umarłego podniósłbyś
z łóżka. Już wstaję!
-To dobrze, bo po śniadaniu jest przewidziany deserek.
-Co takiego?
-Zobaczysz.
Pewno domyślasz się Mario, co było na deser. Oczywiście, wylądowaliśmy w łóżku i nie wychodziliśmy z niego cały dzień. Jeszcze nigdy nie przeżyłam takiego maratonu, Justyn był niezmordowany, wciąż jednakowo spragniony. Ale to facet! Moi poprzedni mężczyźni nawet do pięt mu nie dorastali!
Zmierzchało, kiedy zjedliśmy resztki śniadania i poszliśmy spać.
Obudziłam się wczesnym rankiem wypoczęta i pełna energii. Justyn posapywał jeszcze przez sen.
W pewnej chwili wymamrotał.
-Maleńka, dzisiaj chyba twoja kolej zrobić śniadanie. Sklepik jest tuż za rogiem. Dobranoc – odwrócił się na drugi bok.
Co miałam robić, poszłam do tego sklepiku. Siąpiła dokuczliwa mżawka. Byłam trochę zła. Co on tak mi rozkazuje? Przecież to jego mieszkanie, on jest gospodarzem, do niego należy podejmowanie gościa, czyli mnie. Kiedy jednak znalazłam się przy ladzie, starannie wybrałam potrzebne produkty. Chciałam Justynowi sprawić przyjemność.
Wróciłam przemoczona i zmarznięta. Justyn już wstał, zdążył nawet zrobić herbatę. Jedliśmy chrupiące bułeczki, wsparci ramionami, zapatrzeni w siebie, zakochani! Co do jednego nie miałam żadnych wątpliwości. Ja byłam z pewnością! I to jeszcze jak!
-Maleńka, - Justyn mówił tak do mnie i trochę mnie to śmieszyło – maleńka, muszę wyjść na jakieś dwie godzinki. Wybacz, ale mam do załatwienia niecierpiącą zwłoki sprawę. Poradzisz sobie beze mnie?
A może ugotujesz swojemu misiowi jakiś smaczny obiadek? Popatrz jaki gustowny fartuszek czeka na ciebie. Będzie ci w nim prześlicznie.
Przytulił, obsypał pocałunkami i znikł. Ponownie powlokłam się do sklepiku. Było mi jakoś ciężko. No i znowu wszystko jest jak zwykle. Gotowanie, może jeszcze pranie i sprzątanie!
Justyna! Przywołałam się do porządku. Dopiero co marzyłaś o wspólnym życiu, masz co chciałaś! Masz wspaniałego faceta, a że trzeba dać trochę z siebie, to normalne. Nie zaczynaj znowu grymasić!
Ach Mario, jak ja się starałam, użyłam całej swojej wiedzy kulinarnej. Obiadek wyszedł – palce lizać! Justyn wrócił z bukiecikiem kwiatów. Przywitał mnie tak czule, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej z miesiąc. Chyba porządnie wygłodniał, bo pałaszował te moje smakołyki z wielkim apetytem i nie mógł się ich nachwalić.
Gdy piliśmy poobiednią kawę, cały czas szeptał mi do ucha najczulsze słowa, dotykał ustami moich włosów, szyi, całował ręce, kolejno każdy paluszek. Czy jest kobieta, której by nie sprawiało to przyjemności. Było mi tak dobrze! Przymknęłam oczy
i popadłam w jakiś bezwład. Nagle zdałam sobie sprawę, że piękny sen potrwa jeszcze tylko kilka dni. Co będzie dalej? Skończy się mój urlop, pojadę do domu, znowu pustka i samotność? Nie, tak nie może być! Muszę coś zrobić. Tylko co? Jak snuć plany, gdy nie wiem, co on myśli. Mieszkamy kilkaset kilometrów od siebie, każde ma swoją pracę, mieszkanie, rodzinę, znajomych? To nie jest proste zrezygnować ze wszystkiego. Ale czy wystarczą nam sporadyczne spotkania? Z zamyślenia wyrwał mnie głos Justyna.
-Wiesz, maleńka, postanowiłem w końcu przystąpić do tej spółki. - Nie bardzo wiedziałam o czym mówi. Skupiłam się - To bardzo ponętna oferta. Mogę naprawdę dobrze zarobić.
-Przepraszam, o jakiej spółce mówisz?
-No co ty, ja ci tu od godziny opowiadam co i jak, a ty podsypiasz? Mały brzydalu, skup się na chwilę! Mam pewien szkopuł w związku z tym interesem! Muszę mieć odpowiednią sumę, by w to wejść, ale niestety sporo mi jeszcze brakuje. Będę musiał zdobyć jakoś tę forsę.
-Ile ci potrzeba?
Wymienił kwotę zupełnie dla mnie nieosiągalną.
-Justyn, tak chciałabym ci pomóc, ale niestety, tyle nie mam.
-A ile masz? – spytał sucho.
Gdy wymieniłam sumę, roześmiał się ironicznie. Siedziałam przytulona do jego ramienia, więc nie widziałam jego twarzy. Słyszałam tylko nieczuły głos.
-Chyba żartujesz! Ty nie masz pieniędzy? Mieszkasz w drogim pensjonacie, świetnie się ubierasz, wydawało mi się, że jesteś nadzianą babką!
Boże! Co on mówi? To on mnie po to poderwał, rozkochał, żeby teraz wyciągnąć ode mnie pieniądze na jakieś mętne interesy? Może ja go źle zrozumiałam, a może to mi się tylko śni? Mario, czy ty wiesz co poczułam? Jakbym wpadła do lodowatej wody. Justyn siedział obok i mówił jakieś okropności! Przez ściśnięte gardło wyszeptałam, że jest mi przykro. Jakby tego nie słyszał, mówił dalej, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć w to co słyszałam.
-Cholera! A tak liczyłem na twoją pomoc! Teraz muszę się ze wszystkiego wycofać. Już nie zdążę takiej forsy załatwić. Ale nawarzyłem sobie piwa! Po co mi to wszystko było?
Zdrętwiałam. Bałam się spytać co ma na myśli, mnie czy ten intratny interes.
-Wiesz, mam zamożnego wujka, - starałam się mówić spokojnie - może od niego zdobędę te pieniądze.
Powstrzymywałam szloch. Co ja robię. Chcę jeszcze coś ratować? Przecież wszystko już przepadło!
Justyn mocniej mnie przytulił i zupełnie innym tonem spytał, czy jestem pewna, że wujek nam, powiedział - nam, pomoże i spytał dlaczego tak posmutniałam?
-Głowa mnie trochę boli, chyba się położę.
Całował mnie i powtarzał, jak bardzo mnie kocha.
Mario, domyślasz się z pewnością jak spędziłam tę noc. Przewracałam się z boku na bok. Justyn spał spokojnie, tylko od czasu do czasu coś mamrotał przez sen. Raz nawet zrozumiałam, że pyta, czy bardzo mnie boli ta głowa.
Bolała mnie, bolała ale od myślenia. Co będzie dalej! Jak mam teraz żyć? To łajdak! Żeby tak udawać? I to dla pieniędzy? A ja go pokochałam!
I kocham go, niestety nadal! A może machnąć na wszystko ręką, byle tylko z nim być? Tylko do czego on jeszcze jest zdolny? Co zrobi, gdy nie zdobędę tych pieniędzy? Powiedział: po co mi to było? Więc już żałuje, że mnie poznał! No powiedz Mario, czy od tych myśli nie mogła boleć mnie głowa.
Nad ranem powzięłam decyzję. Trudną! Kiedy boli ząb, trzeba go wyrwać! Będzie bolało, ale czas goi rany. Nie mogę uwikłać się w układ, który od samego początku niczego dobrego nie wróży. Muszę odejść! Ale jak to zrobić? Przecież wystarczy, że Justyn obejmie mnie, przytuli i w łeb wezmą wszystkie moje postanowienia!
Zjedliśmy śniadanie. Nadrabiałam miną, żeby nie wzbudzać jakichś podejrzeń. Justyn był jak zwykle czuły. Martwił się moją głową. Powiedział, że chciałby jeszcze raz iść do tego wspólnika, ostatecznie omówić z nim pewne sprawy, ale boi się zostawić mnie samej. Uśmiechnęłam się blado i powiedziałam, że położę się, bo w nocy źle spałam, i że będę czekała na niego w łóżku.
-Maleńka, poleż sobie i pomyśl o swoim misiu, postaram się wrócić jak najszybciej. Niczym się nie kłopocz! Obiad zjemy na mieście! Pa, kochana!
Kiedy wyszedł odrzuciłam koc, którym mnie troskliwie otulił. Szybko spakowałam neseser, ubrałam się i wybiegłam z mieszkania. Zatrzymałam przejeżdżającą taksówkę i pojechałam wprost na dworzec. Opatrzność chyba nade mną czuwała, bo na pociąg nie musiałam długo czekać. Kiedy usiadłam w przedziale zaczęłam płakać. Ukryłam twarz w dłoniach i płakałam, płakałam, płakałam...I nie przestałam nawet gdy jeden z pasażerów zapytał, czy może mi jakoś pomóc.
Nagle wpadło mi do głowy, że to wszystko jest wielką pomyłką. Opacznie go zrozumiałam i zamiast usiąść i spokojnie z nim porozmawiać, wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi, uciekłam jak tchórz, a Bogu ducha winien Justyn, moja miłość, siedzi teraz sam w pustym mieszkaniu, nieszczęśliwy i zdezorientowany. Przecież mogłam zostawić mu chociaż kartkę z kilkoma słowami wyjaśnienia. Jestem głupią, nieodpowiedzialną babą. Wysiądę na najbliższej stacji i wrócę.
Tymczasem, jeszcze raz słowo po słowie, przypomniałam sobie co mówił o pieniądzach, o pożyczce! O nie! To zwyczajny naciągacz! Łowca naiwnych kobietek, łasych na czułe słówka! A takie głupie jak ja baby nabierają się na jego wdzięk! Znów zaczęłam płakać!
Mario, kiedy po kilku godzinach wreszcie otworzyłam drzwi do mojego mieszkania, wydało mi się zimne, puste i jakieś nieprzyjazne. Jak źle mi będzie bez Justyna! Jak mi go będzie brakowało! Czy zdołam o nim zapomnieć? Znowu zaczęłam płakać.
Resztę urlopu przesiedziałam w domu, trochę czytałam, drzemałam, mało jadłam, wcale nie miałam apetytu, nocą źle spałam. Czułam się fatalnie.
Kiedy po kilku dniach wróciłam do pracy wyglądałam jak siedem nieszczęść. Schudłam, twarz mi poszarzała, nawet włosy nie chciały układać się jak dawniej. Do tego miałam skwaszoną minę i całkowity brak chęci do pracy. Przyjmowałam chore dzieci, osłuchiwałam, wypisywałam recepty. Robiłam to zupełnie machinalnie. Moje myśli krążyły przy Justynie, a ciało piekielnie za nim tęskniło.
Jola, moja pielęgniarka, patrzyła na mnie ze współczuciem.
-Pani doktor to po tym urlopie jakaś odmieniona.
-Może źle się pani czuje?
-Nie marudź Jolu, wszystko jest w porządku!
To nie była prawda, nic nie było w porządku. Brak mi było ciebie, Mario. Tak chciałam z tobą pogadać o tym co mnie spotkało. Ale byłaś w Stanach, a list to nie to samo co rozmowa. A najbardziej, szaleńczo, brak mi było Justyna.
Umówiłam się z Krystą. Lubię ją bardzo, znam ją prawie tak długo ciebie. Wiem, że mogę jej ufać. A co najważniejsze ona niewiele mówi, ale za to cudownie słucha. Kiedy do niej poszłam, posadziła mnie w fotelu i popatrzyła uważnie.
-No to opowiadaj.
Zaczęłam od początku, niczego nie ukrywałam. Chyba jestem trochę masochistką, bo to gadanie sprawiało mi jednocześnie ból i przyjemność.
-No to trafił ci się przyjemniaczek! Nie ma co! Nie rób sobie żadnych wyrzutów. Wszystkiego się nie przewidzi. Podziwiam cię, że tak dzielnie umiałaś wyplątać się z tego. A teraz weź się w garść, życie przed tobą! To co ci powiem, to żadna pociecha, ale wierz mi, czas naprawdę pomaga. Niedługo będziesz mogła myśleć o Justynie z uśmiechem na ustach.
-No, teraz to chyba przesadzasz!
-I bardzo cię proszę i jako przyjaciółka i jako lekarz, zrób sobie badania, bo wyglądasz jak śmierć na chorągwi. I schudłaś! Weź się za siebie, nie siedź sama w domu, zajmij się czymś, pójdź do kina, zresztą czy ja wiem, rób to co lubisz. No i przychodź do mnie, kiedy zechcesz. I wiesz co? Idź do ginekologa!
-Do ginekologa? – powtórzyłam zaskoczona – po co? Niedawno byłam.
-A tak, na wszelki wypadek!
Pomyślałam, że Krysta trochę przegięła, ale dobrze, od czegoś trzeba zacząć.
Porobiłam badania. Były prawidłowe. Poszłam więc do ginekologa. Mario, czy jesteś w stanie wyobrazić sobie moją minę, gdy obwieścił mi z radosnym uśmiechem.
-No cóż koleżanko, będzie pani miała dziecko, Ciąża wczesna, mniej więcej sześciotygodniowa wygląda bardzo dobrze. Proszę o siebie dbać, niczym się nie przejmować i przyjść za miesiąc do kontroli.
-Pan się myli, to niemożliwe, przecież brałam pigułki!
Lekarz popatrzył na mnie pobłażliwie.
-Nie mylę się, nie mam nawet cienia wątpliwości, to ciąża.
Usiadłam z wrażenia. Ciąża? Mam mieć dziecko? Dziecko Justyna! Ledwie skinęłam lekarzowi głową i wybiegłam z gabinetu. Na ulicy było już ciemno, mżył deszczyk. Owionęło mnie chłodne listopadowe powietrze. Mnie było jednak gorąco. Co ja teraz zrobię? Jak to co? Urodzę to dziecko! Urodzę nasze dziecko!
Nagle wszystko stałe się proste. Nie spodziewałam się, że może mnie spotkać takie szczęście! Będę miała dziecko, ale on nie będzie o nim wiedział, to będzie moje dziecko, tylko moje. Będę musiała sama sobie radzić, ale przecież tyle jest samotnych matek. Mogą inne, mogę i ja!
Było mi tak lekko i radośnie! Uśmiechałam się do siebie. Już wyobrażałam sobie maleństwo. Boże, jak długo muszę czekać nim się urodzi! Wiatr wyrwał mi z ręki parasolkę, szłam nie zwracając uwagi na deszcz. Nawet nie zauważyłam, że przeszłam spory kawał, krążyłam jakimiś uliczkami i nieoczekiwanie znalazłam się z powrotem pod poradnią, w której pracowałam. Z przeciwka szedł w moją stronę mężczyzna. Skąd ja znam tę postać? Kto to? Idzie wprost w moją stronę. Mario, poczułam, że nogi uginają się pode mną, a serce bije jak oszalałe.
-Justyn!
Bez zastanowienia przypadłam do niego. Poczułam jak mnie obejmuje. Zamknęłam oczy. Czy to mi się śni? Nie to nie sen. Czułam jego zapach, szorstki podbródek, usta.
-Justyn! Mój jedyny! Jesteś! Jesteś!
-Maleńka...
Oprzytomniałam. Odsunęłam się od niego gwałtownie.
-Jak śmiesz, jak śmiałeś tu przyjechać? Nie chcę cię widzieć!
-Ty pytasz jak śmiałem? To ty mi wytłumacz jak śmiałaś wyjechać bez słowa. Po tym co między nami było? Ani adresu, ani żadnego wyjaśnienia. Co się stało? Dlaczego to zrobiłaś? Musisz mi to, do cholery, wyjaśnić. Mało przez ciebie nie oszalałem. Justyna! Wytłumacz mi! Powiedz coś – mówił szybko, głos mu się łamał.
-Nie mam ci nic do powiedzenia. Daj mi spokój!
Odwróciłam się na pięcie, chcąc odejść, ale Justyn chwycił mnie wpół.
-Puść mnie!
Trzymał mnie mocno. Mimo, że było ciemno, przechodnie podejrzliwie spoglądali na szamoczącą się parę. Nie chciałam robić sensacji.
- Między nami wszystko skończone! Co mam ci jeszcze wyjaśniać? - mówiłam ze łzami w oczach.
-Justyna przestań! Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu. Twoje powitanie nie kłamie? Jeśli mnie nie chcesz, musisz mi wytłumaczyć dlaczego? Skąd w tobie taki żal i tyle pretensji.
-Dobrze, wyjaśnijmy sobie całą sprawę do końca. Raz na zawsze. Tak będzie najlepiej – powiedziałam nieoczekiwanie dla siebie.
Weszliśmy do kawiarni. Kelnerka podała nam kawę. Nie patrzyłam na Justyna. Zaczął mówić.
Z emocji połykał ostatnie litery, śpieszył się, żebym mu nie przerwała.
-Wróciłem do domu, otwieram drzwi – pusto, wołam – cisza, nie ma ciebie, ani twoich rzeczy. Co jest? Szukam jakiejś kartki, choć kilku słów! Nic! Czułem się jakbym dostał obuchem w łeb. Zamroczyło mnie. Nie wiedziałem co się z tobą stało? Pierwsza myśl – wsiąść w pociąg i odszukać cię. Maleńka – powiedział miękko – powiedz dlaczego?
Przerwał na chwilę i wyciągnął w moją stronę rękę, cofnęłam swoją.
-Ale jakoś nie zrobiłeś tego!
-Nie zostawiłaś adresu, zapamiętałem jedynie nazwę miasta i to, że pracujesz w jakiejś poradni dla dzieci. Przez te moje interesy nie mogłem wyjechać natychmiast, trochę czasu minęło zanim uporałem się ze wszystkim. Przyjechałem jak mogłem najszybciej. Szukałem cię chodząc od poradni do poradni. Wreszcie w jednej znalazłem twoje nazwisko na drzwiach gabinetu, jednak nie chciano mi podać twojego adresu.
Mówił prawdę. Kilka dni wcześniej jedna z pielęgniarek rzeczywiście mówiła, że jakiś mężczyzna dopytywał się o mój adres, ale pomyślałam, że to ojciec leczonego przeze mnie dziecka.
-Zacząłem krążyć wokół tej poradni licząc na szczęśliwy traf. No i wreszcie dzisiaj mi się udało!
-Justyn, jesteś perfidnym łajdakiem, który udaje uczucie, a zależy mu tylko na mojej forsie! Dobrze pamiętam co wtedy powiedziałeś – gdy to mówiłam, serce tłukło mi się jak oszalałe, na wspomnienie tamtej chwili, nie mogłam powstrzymać łez.
Płacząc powtórzyłam jego słowa, a bardzo dokładnie wszystkie pamiętałam. Justyn siedział jak sparaliżowany. Kiedy skończyłam, chwycił moje ręce i przytulił do ust.
-Maleńka, moje biedactwo, co za straszne nieporozumienie! To nie tak. Pozwól mi wyjaśnić! Justyna, co ty musiałaś wtedy przeżyć! Posłuchaj mnie. Zacznę od początku. Tylko mi nie przerywaj! Proszę! – popatrzył mi błagalnie w oczy - Mój dobry znajomy, wykombinował spółkę. Miał wysyłać na wschód, głównie do Rosji, żywność, a stamtąd sprowadzać surowiec do produkcji, nie będę cię zresztą zanudzał szczegółami, bo to nie ma znaczenia. Szkoda na to czasu. Wyliczył, że legalnie
i w miarę pewnie, będzie można zarobić kupę forsy. No, ale trzeba wyłożyć sporą kasę. Zapaliłem się do tego pomysłu. Jeszcze przed wyjazdem do Ciechocinka przekazałem mu wszystkie oszczędności, nawet trochę dopożyczyłem i już zacząłem czuć się bogaty. Niestety kurs złotówki spadł na łeb na szyję i okazało się. że trzeba jeszcze sporo dołożyć. Nie miałem z czego. Gdybym się wycofał, straciłbym zainwestowaną kwotę. Dowiedziałem się o tym wszystkim właśnie tego feralnego dnia. Siedziałem obok ciebie i myślałem intensywnie, skąd wziąć brakującą sumę. Wreszcie spytałem cię, czy możesz mi pomóc. Kiedy powiedziałaś, że nie, całkiem mnie to dobiło. Żałowałem, że wpakowałem się w takie tarapaty. Po co mi to było! Tak chyba powiedziałem. Miałem pracę, nieźle zarabiałem, starczało mi nawet na jakieś przyjemności, jak na przykład ten Ciechocinek, ale człowiek jest pazerny. Zachciało mi się majątku i co? Figa z makiem! Chytry dwa razy traci! Ze złości na przewrotny los, na mojego wspólnika gadałem byle co. Nie pomyślałem, że możesz tak opacznie zrozumieć moje słowa, że tak cię zranię! Justyna, uwierz mi! Rozumiem, co przeżyłaś, ale ja przeżyłem to samo! Czułem się porzucony i odepchnięty. Wybaczysz mi?
Głos mu drżał, ściskał moje ręce, patrzył błagalnie w oczy. Byłam bardzo przejęta. Powiedziałam, że muszę to wszystko przemyśleć i zaproponowałam, by przyszedł do mnie nazajutrz, to dokończymy tę rozmowę. Odprowadził mnie do domu, na pożegnanie ucałował ręce i poszedł. Całe szczęście! Gdyby zrobił jakiś czuły gest, moją powściągliwość diabli pewno by wzięli i w mig znaleźlibyśmy się w łóżku.
Miałam sporo czasu na myślenie. Analizowałam dokładnie wszystko co mi powiedział w kawiarni. Wiesz Mario, że mam dobrą pamięć, więc słowo po słowie przypominałam sobie jego usprawiedliwienia. Brzmiały realnie i prawdziwie. Miałam wyrzuty sumienia, że zamiast wtedy u niego porozmawiać z nim szczerze, po prostu uciekłam!
Myślałam i myślałam. Brałam pod uwagę wszystkie za i przeciw. Tylko mojego dziecka starałam się nie mieszać do tego. To sprawa między mną a Justynem, a ono niech sobie spokojnie śpi w moim brzuszku. Czy zgadniesz Mario, jaką decyzję podjęłam? A ty? Co zrobiłabyś na moim miejscu? Wiem, ty stąpasz twardo po ziemi, ciebie nie wzruszyłyby tak łatwo słowa Justyna.
Przyszedł punktualnie. Wyglądał mizernie, w rękach trzymał bukiecik złocieni, które uwielbiam. Popatrzył mi prosto w oczy. Uśmiechnął się delikatnie, trochę nieśmiało, a potem chwycił mnie w ramiona. Jak on mnie zdążył poznać, nawet nie musiałam nic mówić.
-Justyna, całą noc nie spałem i myślałem jaką będziesz miała minę. Nic nie mów. Już wiem! Kocham cię! Jestem taki szczęśliwy!
I znów oszaleliśmy. Świat zawirował. Nic się nie liczyło. Byliśmy tylko my.
Pewno ciekawa jesteś Mario, czy powiedziałam mu o dziecku. Nie mogłam, nie było kiedy. Straciliśmy rachubę czasu. Wreszcie koło północy Justyn popatrzył na mnie.
-Maleńka, a może zrobimy sobie przerwę na małe „co nieco”, jestem wściekle głodny!
-Jest sałatka z krewetek. Bierzmy się do jedzenia!
Piliśmy wino, gadaliśmy jakieś bzdury, wybuchaliśmy co chwila śmiechem. Było mi lekko i cudownie. Potem – wspólna kąpiel. Nie uwierzysz Mario, ile taka mała wanna jak moja, może dostarczyć nieoczekiwanych doznań. Wreszcie przytuleni, zapadliśmy w głęboki sen.
Kiedy rano otworzyłam oczy, tuż obok zobaczyłam jego kochaną twarz. Widziałam cień zarostu i skronie, jakby trochę bardziej przyprószone siwizną. Jeśli zbudzi się, zanim doliczę do pięciu, powiem mu o dziecku. Niestety Justyn spał smacznie, mimo że zaczęłam się niespokojnie kręcić.
Pewno dziwisz się Mario, że nie podzieliłam się z nim od razu radosną nowiną. Ale właściwie kiedy miałam to zrobić? Przecież potrzebny był odpowiedni nastrój, a nie tak byle jak, na łapu capu!. Pomyślałam, że powiem mu potem, a najlepiej wieczorem. Nie muszę się przecież spieszyć!
Justyn otworzył jedno oko.
-Maleńka, która to godzina, czy nie pora wstawać? Nie pora, jeszcze nie pora! – sam sobie odpowiedział - Najpierw trzeba przytulić misia i troszkę go popieścić! No chodź! Pocałuj!
Nie musiał mnie namawiać. Jak on na mnie działał! Wciąż mi go było mało i mało!
-Justyn, ja naprawdę muszę już wstać. Za godzinę zaczynam pracę! Możesz sobie leżeć i czekać na mnie w łóżku. Wrócę za jakieś trzy godziny. Zjedz coś, a jak ci będzie nudno włącz sobie telewizor albo komputer. Rób co chcesz, tylko bądź jak wrócę! Taka jestem szczęśliwa!
Pacjentów nie było wielu, więc szybko skończyłam przyjęcia. Zadzwoniłam do Krysty, musiałam podzielić się z nią moim szczęściem. Prawie zaniemówiła, a jak odzyskała mowę, zaczęła dopytywać się o szczegóły, ale powiedziałam, że tego nie da się opowiedzieć przez telefon. Obiecałam przyjść do niej najszybciej jak będę mogła.
Do domu wracałam trochę niespokojna. Nie byłam pewna, czy Justyn tam będzie, czy mi się to wszystko nie przyśniło! Zaskoczył mnie! Naczynia były pozmywane, pościel uporządkowana, podłoga odkurzona, a on ogolony, wykąpany i pachnący. Na stole czekało jakieś smakowite jedzonko. Justyn przywitał mnie czule. Dotknął mojego zimnego nosa i stwierdził, że jestem przemarznięta, więc szybko podał filiżankę gorącej herbaty. A kiedy poskarżyłam się, że pogoda jest rzeczywiście paskudna, zimno i wieje przenikliwy wiatr, przytulił mnie mocno.
-Moje biedactwo, takie zmęczone i zmarznięte. Zaraz cię ogrzeję!
Zapomniałam o bożym świecie.
Kolejne dni wyglądały dosyć podobnie. Justyn zamieszkał u mnie. Ja wychodziłam na kilka godzi do pracy, on w tym czasie gotował obiad, czytał i czekał stęskniony. Biegłam do domu jak na skrzydłach. Było coraz chłodniej, od czasu do czasu prószył śnieg, to znów padał zimny, nieprzyjemny deszcz. Ale ja miałam w sercu wiosnę. Byłam bardzo szczęśliwa!
I wiesz Mario, wciąż nie wiedziałam, kiedy powiedzieć mu o dziecku. Bałam się, żeby nie potraktował moich słów jak swego rodzaju szantażu. Chciałam, żeby decyzję co do naszej przyszłości podjął sam i żeby nie czuł się przyparty do muru moją ciążą.
W dniu przed wyjazdem powiedział, że przemyślał wszystko i jeśli tylko się zgodzę, przeprowadzi się do mojego miasta. Teraz musi na jakiś czas wyjechać, bo kończy mu się urlop, ale przyjedzie jak pozałatwia swoje sprawy, poszuka w moim mieście pracy, mieszkania, a może pozwolę mu zamieszkać u siebie? Jednym słowem, były to prawie oświadczyny. Wtedy podjęłam decyzję. Powiem mu o dziecku nazajutrz, w czasie pożegnalnej kolacji.
Kiedy wróciłam z pracy, czekał na mnie zastawiony pysznościami stół. Były kwiaty, wino. No cóż, pożegnanie!
Wypiliśmy za spełnienie naszych marzeń i planów. Justyn ponownie napełnił kieliszki. Serce biło mi jak oszalałe.
-Justyn, muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
-Niech zgadnę, maleńka, chyba wiem! Że mnie kochasz!
-Ach ty zarozumialcze! Właśnie całkiem coś innego! Coś takiego, co odmieni twoje i moje życie!
-Zgadzasz się zostać moją żoną?
-Może się zgodzę, ale to jeszcze coś innego!
-O rety, zamęczy mnie ta kobieta! Umrę z ciekawości.
-Jestem w ciąży! Będziemy mieli dziecko!
-Jesteś pewna?
-Tak, byłam u lekarza. Dowiedziałam się o tym w dniu kiedy mnie odnalazłeś.
-To dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?
-Nie miałam odwagi! Teraz, kiedy wiem, że chcesz ze mną być....-zawiesiłam głos, Justyn patrzył na mnie jakoś dziwnie.
-Misiu, ty wcale się nie cieszysz!
-Skądże, cieszę się, tylko spadło to na mnie tak nagle!
Wiesz Mario, jak różnie mężczyźni reagują na taką wiadomość. Jeden skacze do sufitu, a inny musi oswoić się z myślą, że zostanie tatusiem. Pomyślałam, że Justyn należy do tych drugich. Po chwili uśmiechnął się do mnie, spytał o samopoczucie, o termin porodu, a potem zaczął mówić o czekającej go podróży. Wcale nie wyglądał na uszczęśliwionego, ale nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków. Nastrój prysł. Kolację dokończyliśmy prawie bez słowa.
Justyn podziękował za gościnę, objął mnie, ucałował, przyrzekł napisać zaraz po przyjeździe do domu, wziął bagaż i wyszedł.
Jak zrozumiałabyś Mario jego zachowanie? Naprawdę nie wiedziałam co o tym sądzić. Czy Justyn był tak szczęśliwy, że aż zaniemówił, czy może wprost przeciwnie?
Położyłam się wcześnie. Łóżko wydawało mi się zbyt duże. Pachniało jeszcze Justynem. Nie będę płakać, pomyślałam, wszystko będzie dobrze! Musi być dobrze!
Rankiem pierwszy raz męczyły mnie mdłości, byłam rozbita, bolała mnie głowa. Czułam się fatalnie.
Przetrwałam jakoś ten dzień, potem drugi i kolejne. Spotkałam się z Krystą. Miałam jej o wszystkim opowiedzieć, a tymczasem siedziałam jak niemowa. To ona opowiadała o urlopie w Hiszpanii. Mądra, dobra Krysta! Widziała, że coś jest ze mną nie tak i próbowała mnie trochę rozerwać.
Wreszcie po tygodniu przyszedł list. Drżącymi palcami rozerwałam kopertę. Pamiętam każde słowo tego listu. Na całe życie wrył się w pamięć.
Justyna! Jestem zły i zgnębiony tym co się stało. Wybacz, ale nie chcę tego dziecka. Mam już dwoje i płacę na nie alimenty. Myślałem, że jesteś odpowiedzialną kobietą, że masz pełną kontrolę nad tymi sprawami. Uważam, że najlepszym rozwiązaniem będzie usunięcie ciąży. Jako lekarka nie będziesz chyba miała z tym problemu. Znasz tylu specjalistów. Prześlę ci odpowiednią kwotę. Wybacz moją bezpośredniość, ale chcę postawić sprawę jasno. Nie powinno być między nami żadnych niedomówień. Bardzo cię kocham, ale na dziecko się nie zgadzam! Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Moje sprawy tutaj prawie już pozałatwiałem, wkrótce się zobaczymy. Tęsknię. Kocham. Justyn
To mi się śni, to niemożliwe, żeby ten czuły, kochany człowiek mógł napisać taki straszny list. Mam wybierać między nim a dzieckiem? Kocham przecież i Justyna i moje maleństwo. Chyba oszaleję! Co robić? Wyobrażasz sobie Mario, co czułam! Łzy, rozpacz, bezradność, złość. Musiałam z kimś pogadać. Najlepiej z Krystą! Wybiegłam z domu.
Wiał porywisty wiatr . Było zimno i mokro. Nawet nie zadzwoniłam, żeby upewnić się, czy ją zastanę w domu. Trudno, najwyżej pójdę do kogoś innego, ale nie mogę teraz być sama. Gdy przebiegałam przez jezdnię, zobaczyłam, że nadjeżdża mój autobus. Przyśpieszyłam kroku. Oślepiło mnie jakieś mocne światło, usłyszałam przeraźliwy pisk hamulców.........i nie wiem, co się dalej działo.
Kiedy się ocknęłam i z trudem uniosłam ciężkie powieki, najpierw zobaczyłam białe ściany, stojak z kroplówką, a po chwili poczułam ból. Intensywny ból w całym ciele! Próbowałam coś powiedzieć, ale język wcale mnie nie słuchał! Boże! Co się stało? Świadomość powoli wracała. Przypomniałam sobie wieczór, deszcz, samochód! A więc miałam wypadek!
Wolno zaczęłam przesuwać ręką wzdłuż ciała. Wszędzie bandaże, opatrunki, na nodze gips, a cały brzuch oklejony plastrami. A moje dziecko? Zaczęłam krzyczeć. Przybiegła pielęgniarka, a za nią Jurek - dyżurny chirurg, coś mi tłumaczyli! Ale ja wciąż pytałam o dziecko! Dali mi wreszcie jakiś zastrzyk. Zapadłam w sen.
Mario, tak było przez kilka dni. Kiedy trochę przytomniałam wciąż mówiłam o dziecku. Nie dawali mi jasnej odpowiedzi, krzyczałam, więc robili zastrzyk i znowu spałam. Po kilku dniach nawrzeszczałam na ordynatora, którego znałam od dawna, żeby nie robił ze mnie idiotki, że domagam się jasnej odpowiedzi!
Ordynator cierpliwie i z wielką delikatnością wytłumaczył mi, że miałam rozległe obrażenia jamy brzusznej, nawet pęknięcie miednicy i niestety ciążę musieli usunąć. Potwierdził moje najgorsze przeczucia. Przecież, gdyby wszystko było dobrze, powiedziałby mi od razu! Dziecka już nie ma! Nie ma mojego maleństwa! Straciłam przytomność.
Mario, nie muszę Ci chyba opisywać, jak od tej odtąd wyglądało moje życie. Wpadłam w depresję. Może to nawet zbyt słabe określenie. To była klęska. To był dół, z którego nie widziałam wyjścia! Straciłam dziecko, Justyna i zdrowie. Najwięcej fizycznego bólu sprawiała połamana noga. Groziła nawet amputacja. Kiedy wreszcie kości się jakoś zrosły, przechodziłam bardzo męczącą rehabilitację. Ale najbardziej chora była moja dusza. Przeżywałam bunt, żal, wreszcie ogarnęła mnie apatia. Wciąż przychodziły mi do głowy myśli samobójcze. Nie chciało mi się żyć. Znajomy psychiatra załamywał nade mną ręce. Właściwe, najbardziej pomogła mi Krysta. Przychodziła, robiła zakupy, sprzątała, tłumaczyła. Od czasu do czasu nakrzyczała na mnie. To prawdziwa przyjaciółka i tylko jej zawdzięczam, że jakoś przebrnęłam ten okropny czas. Justyn przysyłał listy. Nie otwierałam ich. Wyrzucałam do kosza. Nie chciałam go znać!
Po roku od wypadku byłam na tyle sprawna, że wysłano mnie do sanatorium. Na szczęście nie do Ciechocinka. Przecież tam wszystko by odżyło. Chodziłam na spacery, poddawałam się różnym zabiegom. W sercu czułam pustkę i beznadziejność.
I byłam bardzo, bardzo samotna.
Kiedy komisja lekarska stwierdziła, że jestem wyleczona i mogę wracać do pracy, właściwie ucieszyłam się. Trochę bałam się czekającego mnie kontaktu z dziećmi. Nie wiedziałam jak będę reagować na ich widok. Pamiętam mojego pierwszego pacjenta. To był śliczny pyzaty chłopaczek. Miał roześmiane oczka i ciemny meszek na główce. Właśnie wyrzynały mu się ząbki i jego mama była zaniepokojona, że wieczorami miewa podwyższoną temperaturę. Długo badałam maleństwo. Dotykałam jego gładkiej skórki, gładziłam plecki, z rozczuleniem oglądałam drobne paluszki i małe paznokietki. Myślałam, że tak wyglądałoby teraz moje dziecko. Wreszcie kobieta spytała o co chodzi, dlaczego badanie trwa tak długo i czy może już synka ubrać.
Badanie następnego pacjenta wyglądało podobnie. W krótkim czasie wśród matek rozeszła się wieść, że jestem wyjątkowo troskliwą i miłą lekarką, a tak naprawdę, w tych obcych dzieciach szukałam swojego maleństwa. Żeby zagłuszyć ból rzuciłam się w wir pracy. Częściej niż dawniej dyżurowałam w oddziale dziecięcym. Tam mogłam brać maluchy na ręce, nosić i przytulać do woli.
Przyszła jesień. Nastała pora deszczu, wichur i krótkich dni. Ten czas zawsze działała na mnie przygnębiająco. Pocieszało mnie trochę, że już niedługo Święta. Postanowiłam spędzić je z Martą, moją siostrą.
Z pewnością ją pamiętasz. Jest kilka lat ode mnie starsza. Życie ułożyło się jej bardzo dobrze. Ma kochającego męża Adama i dwójkę udanych dzieci, siedmioletniego Jasia i czteroletnią Kaję. Zawsze lubiłam ich ciepły, spokojny dom, w którym panuje miłość i zrozumienie.
Dzień przed wigilią, obładowana prezentami zapukałam do ich drzwi. Marta, przytuliła mnie trochę po matczynemu, a potem odsunęła lekko i popatrzyła w twarz. Z trudem hamowała łzy. Wszyscy byli bardzo mili. Jaś przywitał się grzecznie, Kaja trochę się boczyła. Adam zataszczył na górę moje bagaże.
Nie pamiętam, czy pisałam ci, że Marta nadal mieszka w naszym rodzinnym domu. Weszłam do mojego pokoju, w którym, mimo wielu remontów domu, nic się nie zmieniło, i który zawsze na mnie czeka. Popatrzyłam na różową tapetę w białe kwiatki, na łóżko przykryte tą samą kapą co kiedyś, na zdjęcia rodziców i rozpłakałam się. Tyle lat minęło od ich śmierci, a wciąż czuję ich obecność. I wciąż tu jestem małą dziewczynką!
Po obiedzie wszyscy ubraliśmy ogromną, pachnącą choinkę. Szybko znalazłam z dziećmi wspólny język. Podawały mi bombki, łańcuchy i cały czas kręciły się blisko mnie. Nazajutrz, w dzień wigilii było jak zwykle bardzo uroczyście. Kiedy składaliśmy sobie życzenia i dzieliliśmy opłatkiem, ledwo powstrzymałam napływające łzy. Udało mi się nie rozpłakać. Troskliwe spojrzenia Marty dodały mi siły.
Potem zasiedliśmy do przepysznej wieczerzy. Stół zastawiony był jak za życia rodziców, jak w naszym szczęśliwym dzieciństwie. Marta zawsze o to dba. Bardzo mnie to wzrusza. Śpiewaliśmy wspólnie kolędy i oczywiście każdy otrzymał jakiś prezent. Dla mnie Mikołaj przyniósł puszysty szal.
Poszłyśmy z Martą na pasterkę. Adam został z dziećmi. Po tylu emocjach oczy im kleiły się. Śnieg skrzypiał pod nogami, było dosyć mroźno, ale nam to nie przeszkadzało. Niewiele rozmawiałyśmy. Myślałyśmy o dzieciństwie i o ciotce Helenie, dalekiej krewnej, która podjęła się opieki nad nami, kiedy nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Dzięki niej nie trafiłyśmy do domu dziecka i miałyśmy w miarę normalne dzieciństwo.
Trochę zmarznięte doszłyśmy do naszego starego, urokliwego kościółka. Siadłyśmy blisko siebie, ramię w ramię. To cudowne mieć taką mądrą, dobrą siostrę. Organista zaintonował „Bóg się rodzi”. Wszyscy podchwycili. Poczułam łzy pod powiekami. Zawsze wzrusza mnie takie wspólne śpiewanie. Marta dotknęła mojej ręki. Uśmiechnęłam się uspokajająco. Popatrzyłam na szopkę. Była bardzo blisko. Święta rodzina, bydlątka, pasterze! Figurki wciąż te same, jak wtedy gdy byłam dzieckiem. A w żłobku Dzieciątko. Śliczne, pulchniutkie, słodkie. Jakie to szczęście mieć takie maleństwo. Tak bardzo bym tego chciała! I nagle jakby mnie coś olśniło! Mario! Nie wyobrażasz sobie nawet, co ja poczułam! Serce załomotało! Z wrażenia aż wstrzymałam oddech! Przecież mogę mieć dziecko! Moje, własne! Tylko moje! Poczułam jak się we mnie wszystko ucisza, ogarnia mnie spokój, prawie szczęście. Z oczu popłynęły mi łzy. Zaniepokojona Marta ścisnęła moją rękę. Zdołałam wyszeptać, że to nic, że to z radości.
Kiedy wracałyśmy do domu nie wytrzymała.
-Justyna, czy ty dobrze się czujesz? O czym ty mówiłaś w kościele?
-Nie martw się, nie pomieszało mi się w głowie. Podjęłam tylko życiową decyzję. Chcę mieć dziecko.
I będę je miała. I jeszcze ci powiem, że to będzie tylko moje dziecko.
-No co ty! Jak to tylko twoje? To znaczy, że nie będzie miało ojca? Czy wiesz co chcesz zrobić? Przecież dziecku potrzebni są oboje rodzice. A czy ty wiesz, jak trudno jest wychować dziecko samotnej kobiecie?
Nie masz pojęcia Mario, ilu argumentów Marta użyła, żeby mnie odwieść od mojego pomysłu. Nie słuchałam jej rad. Postanowiłam! Będę miała dziecko.
Marta, widząc moją determinację, ucałowała mnie i powiedziała, że zawsze mogę liczyć na jej pomoc. Kochana Marta! Po kilku dniach wyjeżdżałam do domu w świetnym nastroju, wypoczęta i prawie szczęśliwa. Pewno domyślasz się Mario, że po powrocie do domu, natychmiast zaczęłam kombinować co dalej.
I tu zaczęły się schody! Kogo wybrać na ojca mojego dziecka! Myślałam i myślałam. Nie mogłam przecież zdać się na przypadek, na jakiegoś nieodpowiedzialnego osobnika! Wiesz, że mój zawód jest sfeminizowany, więc facetów jak na lekarstwo. Kolejno analizowałam ewentualnych kandydatów. Dyrektor – za stary! Nie wiem zresztą, czy stać by go było na taki wyczyn, choć czasem spogląda na mój dekolt z błyskiem w oku! Grzegorza zajmuje wyłącznie zarabianie pieniędzy. Karol ma udane życie rodzinne, nie chciałabym tego zepsuć! Tadeusz jest zbyt przystojny, wszystkie baby uganiają się za nim, to nie dla mnie, nie lubię tłoku. I tak metodą eliminacji wykluczyłam wszystkich po kolei. Pozostał tylko Jurek! Czemu nie! Jakiś czas temu przeprowadził rozwód. Spokojny, solidny, koleżeński! Kiedy po wypadku leżałam na chirurgii, opiekował się mną bardzo serdecznie. Nie jest wprawdzie zbyt atrakcyjny, ale ujdzie i nie słychać żadnych plotek na jego temat. Zresztą, co mi zależy i tak ślubu nie będę z nim brała! A więc Jurek!
Kiedy podjęłam decyzję, sprawa nabrała tempa. Nagle okazało się, że dzieci leczone w moim oddziale wciąż miewają jakieś niespodziewane bóle brzuszka albo inne dolegliwości, które może zdiagnozować wyłącznie chirurg. Przeważnie Jurek przychodził na te konsultacje. Potem zapraszałam go do dyżurki na kawę i długo rozmawialiśmy. Miło nam się gawędziło.
Któregoś dnia Jerzy trochę niepewnie zapytał, co robię wieczorem. Byłam umówiona z Krystą, ale powiedziałam, że wieczór oczywiście mam wolny. Wtedy spytał czy nie zechciałabym z nim pójść do teatru na jakąś, podobno niezłą, sztukę.
Domyślasz się Mario, że spotkanie z Krystą zostało odłożone, a ja wystrojona w suknię z dużym dekoltem, w starannym makijażu, byłam gotowa sporo przed umówioną godziną.
Kiedy otworzyłam mu drzwi, popatrzył na mnie chwilę.
-Super wyglądasz!
On też prezentował się nieźle. W eleganckim garniturze, dobrze dobranym krawacie, wyglądał
o wiele korzystniej niż w szpitalnym kitlu.
Jechaliśmy wolno, bo o tej porze na mieście był duży ruch. Dojechaliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Sztuka jak sztuka, trochę śmieszna, nieźle grana. Dwie godziny minęły bardzo szybko. Wyszliśmy rozbawieni.
-No i co robimy z tam miło rozpoczętym wieczorem – spytał niepewnie - może namówię cię na lampkę wina
-Jestem za!
Weszliśmy do jakiejś kawiarni. Wypiliśmy po lampce, potem po drugiej.
-Jak ty będziesz prowadził po alkoholu.
-Nigdy nie robię takich głupstw. Odwiozę cię do domu taksówką, samochód zostanie na parkingu, a zabiorę jutro przed pracą.
-Tyle kłopotu masz przeze mnie – krygowałam się - aż mi głupio. Przecież mogę sama wrócić do domu.
-No co ty, Justyna, jestem człowiekiem starej daty. Nie puszczę cię samej. Czy chcesz, czy nie, tak szybko się mnie nie pozbędziesz – żartował.
Jednak ten Jerzy to miły i kulturalny człowiek. Potrafi słuchać ale też interesująco mówić. Opowiadał na przykład o kościanych ozdobach noszonych przez elegantki z jakiegoś afrykańskiego szczepu. W pewnej chwili wziął moją rękę i zaczął delikatnie gładzić. Pomyślałam nagle, co by się ze mną działo, gdyby to był Justyn. Wielki Boże! Czy już nigdy nie zapomnę tego łajdaka? Trochę zbyt gwałtownie cofnęłam rękę.
Wreszcie mieliśmy dosyć wina i siedzenia w pustawej kawiarni. W taksówce Jerzy objął mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Pod domem otworzył drzwi samochodu, podał mi rękę i pomógł wysiąść. Czułam się jak gwiazda z amerykańskiego filmu. Muszę przyznać, że to było miłe.
W windzie znowu dotknął mojej ręki.
-Dzięki za piękny wieczór.
-Jerzy, a może wstąpisz na herbatę, mam dobrą, chyba, że wolisz kawę. Też mam!
-Na dobrą herbatę nie trzeba mnie namawiać. O wiele bardziej wolę ją od kawy.
-To tak jak ja! – dodałam, zadowolona, że sytuacja rozwija się po mojej myśli.
Posadziłam Jurka w pokoju, a sama poszłam do kuchni. Szybko przygotowałam herbatę, oczywiście w moich najwytworniejszych filiżankach. Po chwili piliśmy aromatyczny napój, parząc sobie usta. Mówiliśmy niewiele. Nagle Jurek wstał.
-Bardzo już późno. Ale się zasiedziałem! Nie wyśpisz się.
Pożegnał mnie, założył płaszcz i wyszedł. Wyobrażasz to sobie Mario? Noc, dwoje dorosłych ludzi, trochę alkoholu szumi w głowach, i co? I nic! Poszedł sobie. Widocznie nie jestem w jego typie. A to pech! A tak dobrze się zaczęło. Ze złością zaczęłam ściągać suknię.
Następnego dnia Jurek znowu mnie zaskoczył. Przyszedł do mojego oddziału, mimo, że nie prosiłam o żadną konsultację. Był trochę zakłopotany.
-Justyna, wczorajszy wieczór był taki miły, to znaczy dla mnie był bardzo miły. Może namówię cię na wspólną kolację?
-A kiedy? – spytałam dość obcesowo.
-No, na przykład dzisiaj!
-Chętnie.
-Przyjadę po ciebie o 19-tej - powiedział wyraźnie zadowolony.
Mario, czułam zamęt w głowie. Z jednej strony żal mi było Jerzego, to taki miły człowiek Może wiąże z naszą znajomością jakieś nadzieje, a ja chcę wykorzystać go tylko jako reproduktora, tfu, ale słówko sobie znalazłam! A z drugiej strony. Faceci są podli, tyle wycierpiałam przez nich! Nie mam litości. Teraz przyszła kolej na Jurka. Niech też sobie pocierpi, niech zobaczy, jak to dobrze!
Wystroiłam się. Założyłam czarne obcisłe spodnie i błękitny, puszysty sweterek. Do tego delikatny łańcuszek i taką samą bransoletkę. Jerzemu zabłysły oczy, kiedy mnie zobaczył. Pojechaliśmy do restauracji, reklamującej staropolskie dania. Jedzenie było rzeczywiście smakowite. Siedzieliśmy dość długo. Ktoś uruchomił grającą szafę, kilka par zaczęło tańczyć. Jurek wyciągnął do mnie rękę.
-Zatańczysz?
Z głośnika sączyła się zmysłowa muzyka Glena Millera. Jerzy objął mnie delikatnie i popłynęliśmy. To świetny tancerz. Ciekawe, iloma zaletami jeszcze mnie zaskoczy? Po kilku godzinach postanowiliśmy wracać. Ruszyliśmy pieszo, bo do domu było niezbyt daleko. Mróz trochę zelżał, po rozgwieżdżonym niebie płynęły delikatne chmurki, zza których wyglądał pyzaty księżyc. Jerzy wziął mnie pod rękę, mówiąc, że jest dość ślisko, a on nie chce znowu składać moich połamanych nóg. Szliśmy nie śpiesząc się, przytuleni, urzeczeni ciszą i księżycową poświatą. Pod domem wyciągnęłam rękę na pożegnanie.
-Czyżby skończył ci się już zapas tej pysznej herbaty?
-No, nie! Jeszcze jest, chętnie cię poczęstuję.
Kiedy krzątałam się w kuchni, Jurek przyszedł mi pomagać.
-Tylko nie każ mi wracać do pokoju. Taki singiel jak ja, często urzęduje w kuchni. Właściwie, nawet lubię pokucharzyć. Powiedz tylko co mam robić. No i tu jestem blisko ciebie – dodał cicho.
Poruszał się z kocim wdziękiem. Jego ruchy były pewne i precyzyjne. No cóż, przecież to chirurg. Po chwili zasiedliśmy w fotelach naprzeciw siebie. Zaproponowałam wino. Jurek podał kieliszki i zgrabnie otworzył butelkę. Spojrzał na mnie.
-Justyna, jesteś świetną dziewczyną. Mądrą i piękną. Mogłabyś mieć każdego faceta, którego byś chciała. Nie wiem dlaczego umawiasz się właśnie ze mną, choć nie ukrywam, że bardzo mi to pochlebia. Od dawna mi się podobasz, zdawałem sobie jednak sprawę, że nie mam u ciebie szans. Ale ostatnio zmieniłaś się, czuję jakby zachętę z twojej strony, a może się mylę. Powiem krótko. Możesz mnie wyrzucić, jeśli cię urażę – zawiesił na chwilę głos - Chyba się w tobie zakochałem.
-Chyba?
Podniosłam się z fotela i podeszłam do niego. Wierzchem dłoni dotknęłam jego policzka. Chwycił moją rękę i wtulił usta w jej wnętrze. Pochyliłam się i musnęłam wargami jego skroń. Objął mnie i pociągnął delikatnie na kolana.
Mario, czy mam opisywać dalszy ciąg? Sama wiesz jak to jest. Najpierw delikatne pocałunki, potem zaczyna szumieć w głowie i wreszcie ląduje się w łóżku. Tak było i tym razem. W końcu, przecież właśnie o to mi chodziło. W głębi duszy czułam coś jakby wyrzuty sumienia, że tak instrumentalnie traktuję tego miłego człowieka, ale między nami mówiąc, wcale nie musiałam się zbytnio poświęcać, jego pieszczoty sprawiały mi sporą przyjemność!
Zmęczeni, zapadliśmy w krótki sen. Budzik poderwał nas na równe nogi. Jerzy cmoknął mnie w policzek i wyszedł do łazienki. Pomyślałam, że ma ładne ciało. Sprężyste, bez niepotrzebnego tłuszczyku, widać jeszcze resztki letniej opalenizny. Pomyślałam, że dokonałam trafnego wyboru. To będzie dla mojego dziecka świetny ojciec. Kiedy brałam prysznic, Jurek przygotował śniadanie. Nie jem nigdy o tak wczesnej porze, ale nie chcąc robić mu przykrości, przełknęłam kilka kęsów. Objął mnie i mocno przytulił.
-Justyna jestem taki szczęśliwy. Nie będę mógł doczekać się popołudnia. Spotkamy się dzisiaj?
-Nie, nie mogę, mam dyżur, zdzwonimy się. Pa! – widząc jego posmutniałą minę, dodałam – czekaj na mój telefon!
Wiedziałam, że będzie długo czekał. Przecież stało się to, co się miało stać. Żal mi go, ale litość nie może być podstawą zawiązku dwojga ludzi. Jestem podła!
W pracy dowiedziałam się, że lekarka, która miała jechać na ważne sympozjum, zachorowała. Więc ordynator, poprosił mnie, żebym pojechała w jej zastępstwie. Na tydzień do Zakopanego? Czemu nie!
Zaraz po powrocie umówiłam się z Krystą. Chciałam pogadać o Jurku, a jeszcze bardziej o jego byłej żonie - Irenie. Wiedziałam, że kiedyś się przyjaźniły. Opowiedziałam jak spędziłam czas w Zakopanem, pogadałyśmy trochę o byle czym, a potem jakby od niechcenia spytałam, dlaczego Jurek i Irena się rozstali.
-A dlaczego o to pytasz?
-Tak sobie, po prostu jestem ciekawa. No, nie drocz się, uchyl rąbka tajemnicy. Przecież wiesz, że zachowam to dla siebie.
-No cóż, Irena wdała się w jakiś głupi romansik. Nie miał dla niej większego znaczenia, ale Jurek dowiedział się i odszedł. Bardzo żałowała tego co się stało, prosiła go, by jej wybaczył. Ale on nie chciał słuchać. Jest bardzo wrażliwy. Stracił do niej zaufanie. Rozstali się.
Przeprowadzili rozwód, a że nie mieli dzieci, wszystko załatwili szybko i bez większych komplikacji.
-Nie mieli dzieci? Dlaczego? Jak długo byli małżeństwem?
-Coś koło trzech lat. Ale o ile wiem, to Irenie nieśpieszno było do macierzyństwa.
Zapewne domyślasz się Mario, co przyszło mi do głowy? Że Jurek nie może mieć dzieci i cała moja intryga na nic. Od naszego spotkania minęły dwa tygodnie. Uznałam, że trzeba do niego zadzwonić.
-Cześć Jerzy, co u ciebie? Może wpadniesz do mnie dzisiaj na kolację!
-Justyna, co z tobą? Gdzie przepadłaś na tyle czasu? – słyszałam, jak drży mu głos.
-Opowiem ci jak przyjdziesz.
Przyszedł punktualnie, z piękną purpurową różą. Patrzył na mnie jakby trochę podejrzliwie i dopiero po jakimś czasie zaczął mówić, że tęsknił, niepokoił się, nie wiedział co się dzieje, myślał, że to koniec naszej znajomości itd. itd.
-Wybacz Jerzy, nie chciałam sprawiać ci przykrości. Tak jakoś wyszło! Najpierw niespodziewanie musiałam pojechać do Zakopanego, potem miałam kilka dyżurów. Obiecuję, że się poprawię! Słowo harcerki!
Uśmiechnął się jakoś tak nieśmiało i rozbrajająco.
-No dobrze, wybaczam.
Podszedł do mnie i przytulił mnie, ustami muskał ucho, szyję, pieścił, tulił. Było mi coraz przyjemniej. Czułam, że go pragnę, chce z nim iść do łóżka, natychmiast! I poszliśmy! Jurek był świetny. Jakimś szóstym zmysłem wyczuwał moje pragnienia. Nie musiałam nic mówić, wiedział, jak sprawić mi przyjemność. Kochaliśmy się długo, spokojnie, bez szaleństw. Bardzo mi się to podobało.
Następne dni, a właściwie noce, na które czekałam z niecierpliwością sprawiły, że Jurek stawał mi się coraz bliższy. Był delikatny, bardzo miły, wciąż przynosił mi kwiaty, a to jakieś drobne upominki. Zaczęłam się zastanawiać, czy sprawy nie zaszły za daleko. Przecież miał być tylko ojcem mojego dziecka. Coraz rzadziej wspominałam Justyna. No i wciąż czekałam, kiedy stanie się to najważniejsze, to znaczy kiedy wreszcie zajdę w ciążę.
Czas płynął szybko. Nadeszła piękna jak zwykle wiosna. Roztoczyła swoje czary. Jej cudownego powiewu nie były w stanie zagłuszyć nawet spaliny i miejski kurz. Pachniały kwiaty, słońce grzało coraz mocniej. Ludzie na ulicach mieli odświętne miny. Schowałam do szafy palto i ciepłe buty. Czułam się świetnie. Z przyjemnością przeglądałam się w wystawowych szybach. Wróciłam do zdrowia i pełnej sprawności. Czasem, zwłaszcza przed deszczem, trochę bolała mnie noga, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.
Mój ginekolog stwierdził, że ze mną wszystko w porządku, a na moje pytanie, dlaczego wobec tego wciąż nie jestem w ciąży, powiedział, że czasem tak bywa, ale trzeba próbować, próbować, bo to jedyna droga do sukcesu. Więc próbowałam i wierz mi robiłam to coraz gorliwiej i z coraz większą przyjemnością.
Któregoś dnia Jurek przyszedł jakiś nieswój, minę miał smutną i niewiele mówił.
-Jerzy, co się dzieje?
-Wiesz, kochanie, mam okropny problem.
-No to mów, od czego w końcu ma się przyjaciół?
Chyba nie dotarły do niego moje słowa. Podeszłam i pocałowałam go.
-Nie wiem, jak ci to powiedzieć – zawiesił głos – zacznę od początku. Jakiś czas temu, wyczytałem w Poradniku Medycznym, że jedna z klinik w Stanach poszukuje młodych, ale mających już pewne doświadczenie chirurgów. Trzeba przesłać zgłoszenie i swój pomysł, oczywiście związany z chirurgią. Od dość dawna testujemy w moim oddziale nową metodę zespalania jelit. Kiedyś opowiadałem ci o tym. Wysłałem więc odpowiednie papiery i prawie o tym zapomniałem. To było dość dawno, jeszcze nie byliśmy razem. Czułem się wtedy fatalnie. Pomyślałem, że taki wyjazd dobrze mi zrobi. Wyobraź sobie, że dziś dostałem stamtąd wiadomość. Przyznano mi roczne stypendium i zapewniono możliwość pracy w renomowanej klinice. Za dwa miesiące powinienem się tam pojawić. Dawniej skakałbym chyba z radości, a teraz? Nie chcę tam jechać. Nie chcę się z tobą rozstawać!
Czy wiesz Mario, o czym najpierw pomyślałam? Że skoro nie udaje mi się z Jurkiem, to po jego wyjeździe znajdę może bardziej skutecznego faceta. No i odzwyczaję się od jego ciągłej, coraz milszej obecności, jego dobroci, uczucia. Przecież nie taki był mój plan! Nie chcę męża! Chcę mieć dziecko. Tak, masz rację! Głupia wydra ze mnie! Zasłużyłam na dużo gorsze epitety.
-Ależ Jureczku! - zrobiłam najmilszą z moich min - to jest wspaniałe. Musisz skorzystać z tej szansy! Może się więcej nie powtórzyć. Nie myślę nawet o pieniądzach, ale praktyka, prestiż! Wiesz jak u nas cenią wszystko co zachodnie, a jeszcze amerykańskie! Kariera po powrocie zapewniona! Jedź! Koniecznie!
Jurek siedział jak skamieniały.
-Wiedziałem, że nie zależy ci na mnie.
-Co ty mówisz, głuptasie! Naprawdę bardzo cię lubię...
-Lubisz? A ja głupi myślałem...
-Oj, nie łap mnie za słówka! Nie wolno, naprawdę nie wolno ci stracić takiej okazji.
-Pojadę, a jak po roku wrócę, całkiem o mnie zapomnisz, a może zwiążesz się z kimś innym!
-Nie mów głupstw. Nie jestem do tego taka skora! Wiesz przecież o moich niedawnych przeżyciach. Z trudnością o tym zapominam. Sam rozumiesz, że nie chcę wiązać się z nikim – palnęłam bez zastanowienia.
Jurek zbladł.
-Justyna, nic nie rozumiem, a między nami to co?
No i co miałam mu powiedzieć? Że prowokowałam go tylko dlatego, żeby mieć dziecko? Zapędziłam się w ślepą uliczkę.
-Jerzy, to się zaczęło jakoś przypadkiem, wcale nie brałam pod uwagę takiego rozwoju wydarzeń. Wierz mi, że bardzo cię lubię, czuję się przy tobie dobrze i bezpiecznie. To wszystko! Nie naciskaj! Mogę ci jednak przyrzec, że przez ten rok, nie będzie nikogo innego.
Powiedziałam to z przekonaniem, bo wtedy nadal wierzyłam, że nie chcę na stałe żadnego faceta, nawet Jerzego!
Jurek miał bardzo markotną minę. Patrzył mi prosto w oczy, jakby chciał znaleźć w nich potwierdzenie moich słów.
-Przemyślę jeszcze to wszystko. Mam cały tydzień na wysłanie odpowiedzi. To będzie trudny tydzień. Nie mogę wyobrazić sobie życia bez ciebie.
-Jurek, wszystko będzie dobrze. Jedź, jedź koniecznie, bardzo cię o to proszę.
Ten tydzień był rzeczywiście trudny. Codziennie roztrząsaliśmy wszystkie za i przeciw. Oczywiście ja byłam za, a on przeciw!
Jak myślisz Mario. Co Jerzy postanowił? Oczywiście, posłuchał mnie. Był blady, gdy mówił, że wysłał już decyzję.
-Justyna, długo biłem się z myślami. Nie mogłem spać, nie mogłem jeść. Doszedłem do wniosku, że jeśli poczekasz na mnie ten rok, to po powrocie będę mógł zapewnić ci o wiele lepsze warunki życia. Oczywiście, jeśli zechcesz wtedy zostać moją żoną. Marzę o tym. Marzę o prawdziwej rodzinie, i o dziecku – dodał ciszej - Swoich uczuć jestem pewien. Ty zdecydujesz co będzie z nami dalej. Choć brakuje pierścionka i kwiatów, traktuj moje słowa jak oświadczyny. Oficjalne będą po powrocie. Chcę, żebyś wiedziała czym się kierowałem decydując się na ten wyjazd.
Prawie zaniemówiłam. Jerzy mówił poważnie i jak na niego bardzo zdecydowanie. Jaka szkoda, że poznałam go tak późno. Naprawdę nie chcę go ranić, to taki dobry, delikatny człowiek. Jednak przez Justyna stałam się nieufna i przesadnie ostrożn