Syndrom zbitej szyby nakręca grafficiarzy
Z Czesławem Michalczykiem, psychologiem, psychoterapeutą, biegłym sądowym, rozmawia Alicja Zboińska.
Pomazane świątynie, urzędy, szpitale, kamienice, nierzadko te świeżo odnowione. Czy to oznacza, że dla grafficiarzy nie ma już żadnych świętości? Nic nie jest w stanie ich powstrzymać?
Część grafficiarzy to są ludzie, którzy potrzebują swego rodzaju ekspresji, zaznaczenia siebie - w każdym miejscu i w każdy możliwy sposób. Może to być zarówno ekspresja poglądów, wyznawanych wartości, takich jak przynależność do konkretnych klubów sportowych lub stosunek do różnego rodzaju mniejszości, np. seksualnych. Oni w inny sposób nie mogą wyrazić siebie, robią to właśnie za pośrednictwem malunków na ścianach.
Czy w takim razie oznacza to, że nad takimi osobami nie można, nie da się w żaden sposób zapanować?
Podejmowane są próby stwarzania miejsc, obszarów właśnie z myślą o grafficiarzach. Są dla nich przeznaczane ściany, na których mogą malować i nikt ich za to nie ściga. To dobre rozwiązanie dla tych, dla których graffiti jest po prostu formą artystycznego wyrazu. Trzeba jednak pamiętać o tym, że zawsze będzie grono osób, które nie szanują przestrzeni publicznej, osób z nastawieniem chuligańskim. To jest element ich osobowości. Z nimi nie da się walczyć po prostu przemawiając im do rozsądku, takie podejście jest skazane na porażkę. W ich przypadku mogą zadziałać kary.
A czy w przypadku grafficiarzy nie działa tzw. syndrom zbitej szyby znany z Wielkiej Brytanii, gdzie jedna wybita szyba zachęcała do wybicia następnej itd?
To, co można zrobić w takiej sytuacji, to natychmiast reagować i zamalowywać niepożądane graffiti. W ten sposób zaznaczy się, że nie ma tolerancji dla takich działań. Trzeba pamiętać o tym, że syndrom zbitej szyby naprawdę działa, aspołeczne zachowania zyskują naśladowców. Dlatego tak ważne jest zamalowywanie tych "dzieł", gdyż to może przestać skłaniać do naśladowania.
Niektóre miasta, jak Kraków, radzą sobie z grafficiarzami. W centrum miasta nie spotyka się ich "dzieł". Czyli jednak można z tym zjawiskiem skutecznie walczyć?
Do wyobraźni przemawiają na pewno takie sytuacje, gdy te osoby zostają złapane i ukarane. Muszą na przykład pokryć koszty usunięcia malunków. Takie informacje znaleźć można w mediach, ma to charakter prewencyjny. W przypadku nieletnich "artystów" kary płacą rodzice, a malujący muszą mieć świadomość, że ich działanie nie jest bezkarne. To zresztą nie tylko polski problem. Na pewno w zwalczaniu tego zjawiska pomaga monitoring. Tam, gdzie on działa, grafficiarze się nie pojawiają, w obawie przed złapaniem i konsekwencjami. Podobnie jest zresztą na naszej ul. Piotrkowskiej, a zwłaszcza odcinku A, który objęty jest kamerami. Tu graffiti się nie spotyka. To też krok w dobrym kierunku.
Rozm. Alicja Zboińska