Szpital wypisał, problem ma rodzina [REPORTAŻ, WIDEO]
Wincenty Białek, samotnie mieszkający 58-latek, trafił do skierniewickiego szpitala we wtorek po godzinie dwunastej.
"Przyjęty w trybie nagłym w wyniku przekazania przez zespół ratownictwa medycznego" - czytamy w historii choroby. Został wypisany o 16.23.
- To był pacjent z cechami neuropatii poalkoholowej, z niedowładem lewej strony - informuje Paweł Bruger, rzecznik skierniewickiego szpitala. - Był zaniedbany, zanieczyszczony. Po doraźnym opatrzeniu poinformowaliśmy opiekę społeczną o sytuacji. Poruszał się o własnych siłach - zapewnia rzecznik.
Wincenty Białek mieszka sam w należącym do kolei niewielkim, zaniedbanym domku. Wczoraj, zaalarmowane telefonicznie, przyjechały do Skierniewic dwie jego siostry, mieszkające kilkadziesiąt kilometrów stąd: 68-letnia Janina i 71-letnia Elżbieta. Towarzyszył im mąż jednej z nich.
- Dostałyśmy telefon koło czternastej, że brat jest w szpitalu, więc przyjechałyśmy od razu - opowiadają kobiety. - W domu nie było nikogo, zamek wyłamany, okno wyłamane, szyba wybita.
Siostry zabrały się za sprzątanie domostwa i w trakcie tej czynności zastali je pracownicy skierniewickiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.
Przywieźli Wincentego
- Wnieśli go na prześcieradle, zostawili. Był w pampersie; nic nie je, a jak wodę pije, to się dusi - mówi pani Janina. - Coś mu się stało, on wcześniej taki nie był - dodaje.
Wincenty Białek ma żonę, ale nie mieszkają razem i żona nie chce mieć z mężczyzną nic wspólnego. Ma także córkę z pierwszego małżeństwa, która nie utrzymuje z nim kontaktu. Samotność jest konsekwencją życia, jakie prowadził.
- Były pieniądze, byli i koledzy - kiwają głowami siostry. - Brat na kolei pracował, rentę dostał, na skromne życie na pewno by wystarczyło.
58-latek pił, w domu było brudno, znikały wartościowe przedmioty.
- W 2014 roku złamał nogę i leżał w szpitalu - opowiada pani Janina. - Przywieźli, zostawili, bez żadnej rehabilitacji. Od tej pory czołgał się na tyłku, nie mógł normalnie chodzić.
Wincenty Białek jednak radził sobie sam, przygotowywał jedzenie, a siostry przyjeżdżały od czasu do czasu. - Całe życie mamy go na głowie - podsumowują panie. - Myśmy się dosyć nachodziły, nie mamy już siły... I teraz co? Znów mamy się nim opiekować?
Co na to pomoc społeczna
Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie przyjechali, gdyż zostali zawiadomieni o sytuacji przez szpital. 58-latek nie był ich podopiecznym, nie znali więc środowiska ani warunków, w jakim żyje mężczyzna i nie mogli podjąć decyzji, czy można go wypisać do domu. Udali się na miejsce, tam właśnie zastali siostry i szwagra porządkujących dom.
- Pracownicy poinformowali rodzinę, że zostanie zapewniona dalsza opieka w domu lub zakład opiekuńczo-leczniczy - informuje Janina Wawrzyniak, dyrektor MOPR.
Siostry wyraziły zgodę na powrót brata do domu, nie spodziewając się jednak, że wróci w tak ciężkim stanie. Dlatego następnego dnia siostry pana Wincentego udały się do MOPR. Nie wiedziały, co mają robić. - Od poniedziałku będą świadczone usługi opiekuńcze - zapewnia Janina Wawrzyniak. - Docelowo pan Wincenty zostanie umieszczony w zakładzie opiekuńczo-leczniczym, kiedy tylko zwolni się dla niego miejsce. Kiedy? Tego nie wiadomo.
I co teraz
Od poniedziałku do piątku MOPR zapewni mężczyźnie opiekę, gotowanie, sprzątanie, karmienie. Jednak w sobotę i niedzielę MOPR nie świadczy usług, w związku z tym dobrze by było, gdyby chociaż trochę w pomoc włączyła się rodzina.
- Mam chore stawy, ja go nie dźwignę - tłumaczy 71-letnia pani Elżbieta.
Rodzina ma możliwość wynajęcia opiekunki, nazwiska tych sprawdzonych MOPR przekazał rodzinie. Koszt to 10 zł za godzinę.
Z mężczyzną kontakt jest utrudniony, nie poznaje ludzi, nie przyjmuje pokarmów, ma na ciele otwarte rany.- Drut mu wystaje z tej chorej nogi, nawet tego nie opatrzyli - dodaje pani Janina. - Jego z tego szpitala wcale nie powinni wypuszczać. To chory człowiek.
Starsze panie zapewniają, że będą przyjeżdżać do brata, dopóki wystarczy im sił.
- Jak mu renty nie wypłacali, to też przyjeżdżałyśmy go karmić - opowiadają. - Ale my coraz starsze jesteśmy, naprawdę nie mamy już siły.
Co ma zrobić rodzina, która dostaje "w podarunku" ciężko chorego człowieka, w dodatku uzależnionego od alkoholu? A może pan Wincenty sam zasłużył sobie na taki finał?
Co Państwo o tym myślicie?