Tylko sąd może pomóc Polakom z kredytem we frankach [WYWIAD]

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Agaton Koziński

Tylko sąd może pomóc Polakom z kredytem we frankach [WYWIAD]

Agaton Koziński

Państwo nie powinno pomagać osobom mającym kredyt we frankach - mówi prof. Stanisław Gomułka, ekonomista BCC. - By pomóc tym 700 tys. dość dobrze sytuowanych rodzin, musiałoby się złożyć 10 mln rodzin.

Jak szwajcarski bank centralny zaskoczył wszystkich swą decyzją? Wywołał panikę, przez co kurs euro i złotego zanurkował. Można było to lepiej rozegrać?
Można było takiej sytuacji uniknąć - wystarczyłoby, żeby bank szwajcarski mocniej obniżył stopę procentową. Zamiast zmniejszyć ją z poziomu -0,25 proc. do -0,75 proc., mógł zejść z nią niżej. Już wcześniej, gdy zapadła decyzja o wprowadzeniu stałego kursu franka do euro, można było podjąć decyzję o tym, by stopy procentowe znalazły się na poziomie -2, a nawet -3 proc. Wtedy prawdopodobnie wpływ walut obcych do szwajcarskich banków byłby dużo mniejszy. Ale bank szwajcarski wyraźnie nie docenił atrakcyjności własnej waluty. Szwajcaria jest postrzegana przez inwestorów jako oaza pewności, a w sytuacji, gdy wzrasta ryzyko zawirowań na rynkach, takie oazy są przystanią chętnie odwiedzaną przez inwestorów. To sprawiło, że banki szwajcarskie przeżyły gwałtowny napływ środków i zostały zmuszone do uwolnienia kursu.

Ze Szwajcarii od dawna nadchodzą ubolewania z powodu kłopotów, jakie niesie tak silna waluta narodowa - mimo to tamtejszy bank regularnie popełnia "błędy" i jej wartości nie zbija. Bo może im się to opłaca?
Umocnienie franka nie jest korzystne dla szwajcarskich eksporterów. To mały kraj i sprzedaż za granicę stanowi tam ważną część gospodarki. Choć prawdą jest, że Szwajcarzy głównie eksportują towary luksusowe. Dla klientów takich dóbr zwyżka ceny wywołana ruchami na rynku walut nie musi oznaczać rezygnacji z zakupów. Banki szwajcarskie natomiast skupują w dużych ilościach waluty zagraniczne po wyznaczonym przez siebie kursie. Teraz kurs franka stał się znacznie wyższy. Także ci, którzy wcześniej kupili duże zapasy szwajcarskiej waluty, teraz mogą zacząć ją sprzedawać ze sporym zyskiem.

Są tacy? Ktoś przewidział takie działanie banku centralnego?
Oczywiście. Przecież fundusze hedgingowe właśnie w ten sposób zarabiają pieniądze.

To skąd te komentarze ekspertów mówiące wręcz o wojnie walutowej między frankiem i euro?
Wcześniej bardzo umocnił się dolar wobec euro. W takiej sytuacji aktualny kurs franka do europejskiej waluty wyznaczony przez bank centralny miał coraz mniej wspólnego z realiami. Taka sytuacja była coraz trudniejsza do utrzymania - stąd decyzja tamtejszego banku centralnego. Tyle że powinien on ją połączyć z silniejszą obniżką stóp procentowych, nie o pół punktu procentowego, tylko o kilka. Choć byłby to krok niezwyczajny, być może prowadziłby do jakichś zawirowań. Nie wiemy też, co się stanie z kursem euro do dolara.

W przyszłym tygodniu konferencja szefa Europejskiego Banku Centralnego Maria Draghiego. Spodziewano się, że przedstawi na niej program ożywienia europejskiej gospodarki. Jak on się zachowa w tej sytuacji?
EBC oficjalnie mówi, że jego głównym celem jest pilnowanie poziomu inflacji, a nie pobudzanie wzrostu gospodarczego czy obrona jakiegoś poziomu kursu euro do innych walut. Osłabianie euro do innych walut może jednak niepokoić bank, może to bowiem doprowadzić do wzrostu inflacji. Tak się jednak nie dzieje, ponieważ jednocześnie bardzo mocno spadają ceny surowców energetycznych. W związku z tym EBC może uznać, że sytuacja w strefie euro jest bardzo dobra, inflacja bowiem jej nie grozi. Poza tym osłabienie euro sprzyja europejskiej gospodarce, bo poprawia konkurencyjność jej eksportu. Już teraz strefa euro ma nadwyżkę handlową wobec reszty świata. Osłabienie euro może ją jeszcze zwiększyć. Z punktu widzenia rządów w krajach strefy euro taka sytuacja jest zadowalająca.

Innymi słowy - spodziewa się Pan, że Draghi w następny czwartek znów nie przedstawi żadnego programu.
Od dawna mówi się, że Europejski Bank Centralny może rozpocząć program podobny do amerykańskiego "quantitive easing" ["luzowanie ilościowe" - amerykański program wprowadzania na rynek dodatkowych pieniędzy przez bank centralny - red.] poprzez skup obligacji. Być może EBC ten program rozpocznie, ale tak naprawdę nie musi się z nim śpieszyć.

Mówi Pan, że europejscy eksporterzy się cieszą, ale płacze za to 700 tys. rodzin w Polsce, które mają kredyty mieszkaniowe we frankach.
Tak, oni płaczą. W takich sytuacjach wychodzi ryzyko, jakim jest obarczone branie kredytów w obcych walutach. Niskie stopy procentowe w Szwajcarii zachęcają do brania kredytów w tej walucie, ale jednocześnie zawsze istnieje ryzyko związane ze zmianami kursów. Gdy Polacy masowo zaciągali pożyczki we frankach, najwyraźniej nie byli dobrze poinformowani przez banki o tym, że istnieje ryzyko umocnienia się franka do złotego. To ryzyko zmaterializowało się w postaci faktycznego wzrostu ceny franka. O tym, że taka groźba istnieje, było wiadomo od samego początku, ale banki najwyraźniej nie informowały o tym dostatecznie mocno.

Nie dość mocno informowały, czyli mataczyły?
Tego nie wiem. Ale ta sprawa powinna być przedmiotem analizy ze strony choćby Urzędu Ochrony Konsumenta. Niektórzy nawet wysuwają wniosek, by państwo choć w części wzięło na siebie straty, które ponieśli kredytobiorcy. Podstaw prawnych do tego nie ma. Nie widać też powodu, dla którego podatnicy mieliby finansować straty osób, które mają kredyty we frankach.

Na Węgrzech też nie było podstaw prawnych, a mimo to rząd wprowadził przepisy nakazujące przewalutowanie kredytów na forinty, a bankom nakazał pokryć różnicę.
Rząd nie może takich rozwiązań narzucać, musiałby odpowiednią ustawę przygotować parlament - ale z kolei obowiązuje u nas zasada zabraniająca tworzyć prawo obowiązujące wstecz. Kluczową rolę odgrywa tu więc sąd.

Według Pana prokuratura powinna sprawdzić, czy banki nie mataczą, udzielając kredytów we frankach?
Tu nie ma automatyzmu. Ale kredytobiorcy mają prawo złożyć skargę do prokuratury. Wtedy sprawa trafi do sądu do rozpatrzenia. Zresztą też nie można wszystkich banków wrzucać do jednego worka. ING od samego początku wykluczyło udzielanie kredytów we frankach. Obawiali się, że klienci banku mogą na tym stracić. Inne banki prowadziły natomiast liberalną politykę. Nie zmienia to jednak faktu, że osoby, które na tym straciły, pomocy powinny szukać w sądach, a nie u polityków.

Z drugiej strony - mamy rok wyborczy. Pewnie znajdą się politycy, którzy będą obiecywali pomoc.
Mówimy o 700 tys. rodzin, najczęściej dość dobrze sytuowanych.

I najczęściej chętnie chodzących do wyborów.
Tak. Ale trzeba brać pod uwagę możliwe opcje. By pomóc tym 700 tys. dość dobrze sytuowanych rodzin, złożyć się musiałoby 10 mln pozostałych polskich rodzin - często słabo zarabiających. Bo przecież ewentualna pomoc płynęłaby z budżetu, a więc od podatników. Byłby to transfer środków od tych, którzy nie brali kredytów, do tych, którzy je wzięli. Nie ma żadnego powodu, dla którego należałoby tak postąpić - ani prawnego, ani etycznego, ani moralnego. W końcu byłoby to finansowanie błędnych decyzji finansowe podjętych przez poszczególne gospodarstwa domowe. W gospodarce rynkowej tak się nie robi. Każdy podejmuje decyzje na własną odpowiedzialność. Czasami na nich się zyskuje, czasami traci.

Agaton Koziński

Agaton Koziński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.