Uzależnieni od krajobrazów [ZDJĘCIA]
Grupa skierniewiczan pod banderą No Way Bejb kocha przemierzać pustkowia i odludzia. Nie przeszkadza im spanie pod chmurką, potrafią godzinami upajać się krajobrazami.
Był rok 2013. W głowach Marleny Ciołkiewicz oraz Emila Ferfeta pojawiła się myśl, że można byłoby spędzić wolny czas w trochę inny sposób niż tradycyjny. Wylegiwanie się i marnotrawienie wolnych dni nie wchodziło w grę. Do dziś nie potrafią jednoznacznie określić, dlaczego akurat padło na rower. Lecz w taki właśnie sposób zaczęła się wielka fascynacja do podróży na dwóch kółkach. Najpierw była "krótka" przejażdżka wzdłuż polskiego wybrzeża.
- Nie byliśmy w ogóle przygotowani na tę wyprawę. Mówię tutaj o przygotowaniu kondycyjnym, ale także sprzętowym. Wyobraź sobie, że podczas pierwszej naszej wyprawy przejechaliśmy 700 kilometrów, a ja całą tę naszą tułaczkę przemierzyłem na 30-letniej "holenderce" - przyznaje Emil Ferfet, który na pierwszą wyprawę ruszył ze swoją dziewczyną Marleną Ciołkiewicz.
Okazało się, że taka jedna wyprawa może być uzależniająca. To był dopiero początek pasji.
- Skoro udało nam się przejechać wzdłuż wybrzeża i było naprawdę przyjemnie to stwierdziliśmy, że może warto pojechać w inne miejsca - mówi Marlena.
Przed kolejną wyprawą do Jury Krakowsko-Częstochowskiej dołączył Paweł Jaskuła.
- Coś się przypałętało po drodze, to wzięliśmy jak swoje...Tak czy siak, z lepszym czy gorszym skutkiem, od tego momentu jeździmy pod banderą „No Way Bejb” - śmieje się Marlena i Emil.
Sam Paweł również z uśmiechem wspomina pierwsze wojaże. - Byłem troszkę na doczepkę. Przecież w tym trójkącie jest jedna para. Rower też miałem zupełnie niedopasowany, ponieważ był za mały - stwierdza Paweł.
Najkrótsza słomka
Cała trójka jednogłośnie przyznaje, że jadąc w trójkę czuje się razem bardzo dobrze, przede wszystkim nie brakuje żartów. To musiało zaowocować kolejnym rowerowym wypadem. I tak też się stało. Rok 2014 to wyjazdy na Węgry oraz objazd Albanii, Grecji i Macedonii.
Zagraniczne wyprawy to już mniejsza spontaniczność. Grupa przyjaciół przyznaje, że doszło do pewnego podziału ról. Marlena zajmuje się logistyką, planowaniem tras oraz znalezieniem najtańszych biletów na przelot (choć boi się latać). Emil stał się wysokiej klasy fachowcem od sprzętu, a Paweł dba o dobre tempo podczas jazdy i kręci filmy z wypraw.
Jakie momenty będą wspominać do końca życia, niekoniecznie w filmowych kadrach?
- Najbardziej podobały mi się dni pod Budapesztem. Przez prawie 24 godziny byliśmy na nogach. Padał wtedy deszcz, a my spaliśmy pod drzewkiem. Nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia parlamentowi węgierskiemu, ponieważ było za późno i... wyłączyli oświetlenie - wspomina z uśmiechem Emil.
Pawłowi zapadła w pamięć inna przygoda, która miała miejsce w Salonikach. - Mieliśmy nocleg u pewnego Kanadyjczyka, który zachowywał się dziwnie. W pewnym momencie miałem wrażenie, że chce nas wykorzystać, i to nie tylko materialnie. Wszyscy spaliśmy w jednym pomieszczeniu, ponieważ jego mieszkanie było małe i łóżka były praktycznie złączone. Oczywiście wylosowałem najmniejszą słomkę i musiałem spać najbliżej gospodarza. Na szczęście wszystko dobrze się zakończyło - wspomina Paweł, co chwila przerywając salwą śmiechu.
Ucieczka od codzienności
Miejsca noclegowe bywają często punktem pewnych sporów przyjaciół. Paweł przyznaje, że dla niego na pierwszym miejscu stoi wygoda. Marlena z Emilem są pod tym względem tradycjonalistami. Jeśli chodzi o „ciche chwile” to te zdarzają się, zwłaszcza, gdy trasa prowadzi mocno pod górę. - Rozdzielamy się wtedy i mamy siebie serdecznie dość - mówi Marlena.
Wspólnie przyznają, że planowanie tras jest spontaniczne i często weryfikuje je kondycja.
- Dla nas nie są ważne liczby, nie zwracamy uwagi na kilometry, chcemy bardziej uciec od zgiełku cywilizacji. Dlatego staramy się wybierać takie miejsca, gdzie jest zupełne odludzie - mówi Emil Ferfet.
Niedawno Marlena wraz z Emilem wrócili z Portugalii. Pojechali we dwójkę i przyznają, że na kolejnych wyprawach będą omijać zachodnią Europę.
- W Portugalii też staraliśmy trzymać się na odludziu. Jadąc przez pewien sad spotkaliśmy kobietę na koniu. Zaczęliśmy rozmowę po angielsku, a po chwili okazało się, że to Polka - wspomina Marlena.
Zdaniem Pawła Jaskuły grupa ma jakiś „magnes” do przyciągania półświatka. - Często lgną do nas bezdomni, narkomani i wcale nie chcą kasy, a zwyczajnie chcą opowiedzieć historie swojego życia - dodaje Paweł.
Za chwilę rok 2016. To już pewne, że grupa „No Way Bejb” znów wyruszy w trasę.
Dokąd? Marzy im się Gruzja, która była w pierwotnych planach, jeszcze przed Portugalią.