W marcu 1968 roku łódzcy studenci wyszli na ulicę i strajkowali

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Anna Gronczewska

W marcu 1968 roku łódzcy studenci wyszli na ulicę i strajkowali

Anna Gronczewska

Wielu bohaterów, jak Brunon Kapala, Andrzej Makatrewicz czy Jerzy Szczęsny, nie żyje. Część wyjechała, innych wyrzucono z uczelni.

Józef Śreniowski w marcu 1968 roku studiował na czwartym roku socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Był w centrum tamtych wydarzeń. Przyznaje, że na to, co wydarzyło się wtedy w Łodzi, miały wpływ wydarzenia warszawskie.

- Jak mówią etnologowie, było to opadanie wzorów kulturowych - wyjaśnia Józef Śreniowski, dziś pracownik łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - Powtarza się to samo, tylko z opóźnieniem.

Władze, w której najsilniejszy głos miała grupa tzw. partyzantów, z pochodzącym z Łodzi Mieczysławem Moczarem na czele, zaczęły ingerować w prace wyższych uczelni. Chciały zdławić swobodną wymianę myśli. Rozpoczęła się nagonka na wykładowców i studentów żydowskiego pochodzenia. Podaje się, że pretekstem do rozpętania tej kampanii była sześciodniowa wojna izraelsko-arabska. Ale też miała to być zemsta Gomułki i środowiska partyzantów za to, jak potraktowały ich nowe władze w 1948 roku.

- To wszystko się ze sobą łączy - wyjaśniał nam w wywiadzie prof. Jerzy Eisler, znany polski historyk, dziś dyrektor warszawskiego oddziału IPN. - Nie potrafimy powiedzieć, które czynniki były silniejsze. W 1968 roku już dawno zapomniano o nadziejach z Października 1956. Gomułka był nie tylko starszy, ale stał się zupełnie innym człowiekiem. Przecież za chwilę ten sam Gomułka będzie głównym zachęcającym Leonida Breżniewa do tłumienia Praskiej Wiosny. A za dwa i pół roku nie będzie się wahał, by posłać wojsko i milicję na Wybrzeże, by strzelali do robotników. Pamięć roku 1948 dla części działaczy, w tym dla Gomułki, była bardzo ważna. Nie zapomniał, że zarzucano mu odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, odsunięto ze stanowiska, a potem aresztowali go dawni współtowarzysze.

W to gdzieś wplątało się wystawienie "Dziadów" w Teatrze Narodowym. Przecież można było przewidzieć, że jeśli taki spektakl zdejmie się ze sceny, to zaprotestuje młoda polska inteligencja. Tak samo, gdy wyrzucono bezprawnie z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera, to koleżanki i koledzy zrobią wszystko, by przeciw temu zaprotestować. W tym sensie w roku 1968 roku mieliśmy do czynienia z prowokacją. Natomiast żaden z historyków na natrafił na dokumenty, które mówiłyby, że w środowisku tak zwanych komandosów, skupionego wokół Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, byli agenci, którzy od początku realizowali plan przygotowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

Na 8 marca 1968 roku zaplanowano wiec studentów Uniwersytetu Warszawskiego w obronie studentów usuniętych z uczelni. W tym czasie, prewencyjnie, aresztowano Seweryna Blumsztajna, Jacka Kuronia, Jana Lityńskiego, Karola Modzelewskiego. Zatrzymano też Michnika i Szlajferta, a więc studentów, w obronie których miano manifestować. Do wiecu doszło, ale został on z dużą brutalnością rozpędzony przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i ZOMO.

W tym czasie w Warszawie był Tadeusz Walendowski, który skończył socjologię na Uniwersytecie Łódzkim. I wyjechał do stolicy, gdzie odbywał praktyki w Polskiej Akademii Nauk. Był przerażony tym, co zobaczył przed Uniwersytetem Warszawskim, 8 marca 1968 roku. Następnego dnia, w sobotę, przyjechał wstrząśnięty do Łodzi.

- W niedzielę spotkał się ze znajomymi i opowiedział o tym, co się wydarzyło w Warszawie, o tym jak bito studentów - wspomina Józef Śreniowski. - Na tym spotkaniu byli między innymi Paweł Boski, Maryta Libiszowska, córka profesor Zofii Libiszowskiej, znanej historyk. Ale też w tym gronie znaleźli się też Cezary Włodarczyk, Włodzimierz Olejnik. Tam zadecydowano, że w poniedziałek, po południu, w holu biblioteki uniwersyteckiej, dojdzie do spotkania w szerszym gronie.

To spotkanie rozpoczęło się około godziny 18. Przyszło na nie ponad stu studentów. Tadeusz Walendowski opowiedział o tym, co wydarzyło się w Warszawie. Studenci wybrali swoich delegatów, którzy mieli ich reprezentować podczas rozmów z władzami uczelni. Zostali nimi Jerzy Szczęsny i Andrzej Makatrewicz z wydziału prawa, Brunon Kapala z matematyki. Wybrano też Kazimierza Świegockiego, Zbigniewa Rzeszotarskiego oraz Wojciecha Ekierta, który był wtedy przewodniczących Zrzeszenia Studentów Polskich. Już na tym pierwszym zebraniu zażądali wyjaśnienia tego, co wydarzyło się w Warszawie, dlaczego użyto siły wobec studentów. Jednocześnie ustalono, że 12 marca odbędzie się wiec studentów Łodzi.

Józef Śreniowski był wtedy przewodniczącym koła naukowego studentów socjologii. 12 marca, na godzinę 13, było wyznaczone jego zebranie. Wiec miał się zacząć o godzinie 16. - Pamiętam, że na nasze spotkanie przyjechał z Warszawy między innymi profesor Jan Szczepański, wybitny socjolog - wspomina Józef Śreniowski. - Było też kilku innych wykładowców. Robili wszystko, by tak przedłużyć nasze spotkanie, byśmy nie poszli na wiec. Ale przed godziną 16 większość z nas opuściła spotkanie i poszła przed bibliotekę uniwersytecką. Na zebraniu została jedynie garstka studentów.

Na wiecu nie mogło zabraknąć partyjnych dygnitarzy

Rektorem Uniwersytetu Łódzkiego był wtedy prof. Józef Stanisław Piątowski, prawnik. Jednak w czasie wydarzeń marcowych przebywał w sanatorium. Zastępował go prorektor prof. Witold Janowski, matematyk. Wystosował apel do studentów, by nie brali udziału w wiecu. Odczytywano go na zajęciach. Studenci jednak nie posłuchali prorektora. Przed gmachem Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego przy ul. Matejki zebrało się ponad tysiąc osób.

- Ale wzdłuż ulicy Narutowicza, aż do Radiostacji, stały autokary, którymi przywieziono robotników - dodaje Józef Śreniowski. - Były też silne oddziały milicji.

Na wiecu Brunon Kapala opowiadał łódzkim studentom o tym, co wydarzyło się w Warszawie. Padły też postulaty utworzenia niezależnego związku studenckiego. Przyjęto rezolucję zatytułowaną "Do społeczeństwa Łodzi". Domagano się w niej ukarania winnych pobicia warszawskich studentów, krytykowano nierzetelne informowanie w prasie o wydarzeniach marcowych. - Rezolucję układaliśmy w nocy z poniedziałek na wtorek w mieszkaniu, które użyczył nam student szkoły filmowej Wiktor Skrzynecki - opowiada Józef Śreniowski. - Mieściło się przy ulicy Uniwersyteckiej. Tam przebywaliśmy w czasie wydarzeń marcowych. Gdy ktoś wchodził, musiał specjalnie zapukać, by wpuszczono go do środka. Było tam zawsze sześć-osiem osób.

Na tym wiecu ustalono też, że do kolejnego dojdzie 19 marca. Miał się odbyć na Politechnice Łódzkiej. Uznano, że tam teren jest zamknięty, więc będzie bezpiecznie. Milicja może mieć problemy z atakiem. Ale kiedy zaczęli w okolicy zbierać się studenci, okazało się, że dziedziniec Politechniki został zamknięty.

- Terenu broniło około stu bojówkarzy ze Związku Młodzieży Socjalistycznej - wspomina Józef Śreniowski. - Ja z kolegą przeskoczyłem przez płot. Złapali nas działacze ZMS. Okazało się, że jednym z nich jest mój kolega z z I LO imienia Kopernika. Puścił nas i kazał wracać na drugą stronę płotu.

Tymczasem zebrani studenci postanowili iść pod BUŁ-ę. Ponad 2,5 tysiąca młodych ludzi powędrowało ulicą Piotrkowską w kierunku ulicy Matejki. Demonstranci zatrzymali się przed Domem Prasy. Tam zaczęto palić gazety, wnoszono okrzyki przeciw cenzurze. Przed biblioteką uniwersytecką na studentów znów czekali przywiezieni autokarami przedstawiciele klasy robotniczej oraz milicja.

Do studentów przemówił Jerzy Szczęsny, który był nieformalnym liderem marcowych wydarzeń w Łodzi. Jeszcze raz odczytano rezolucję, postulaty. I jednocześnie ogłoszono, że 21 marca rozpocznie się strajk łódzkich studentów.

Józef Śreniowski organizował i uczestniczył w strajku studentów Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego. Pamięta, że szef Związku Studentów Polskich na ich wydziale oddał im do dyspozycji związkowych pokój. Stwierdził, że to oni są teraz przedstawicielami studentów.

- Niedawno podszedł do mnie Jacek Saryusz-Wolski, poseł do europarlamentu, który przypomniał, że w marcu 1968 roku był moim żołnierzem - śmieje się Józef Śreniowski. Opowiada, że robotnicy z piekarni przywieźli im całe auto bułek. Ci, którzy remontowali gmach wydziału, wywiesili na szczycie napis: strajk okupacyjny.

Początkowo władze wydziału chciały porozumieć się ze studentami. Ich stanowisko zmieniło się, gdy rozpoczął się strajk okupacyjny. Władzom udało się usunąć studentów z budynku wydziału.

- Strajkowaliśmy rotacyjnie część z nas chodziła na zajęcia - opowiada Józef Śreniowski. - Władze wydziału obiecały, że po zajęciach, czyli po godzinie 18-20, wpuszczą nas do budynku, tak się jednak nie stało. Udało się nas wyprowadzić z budynku. Staliśmy na dziedzińcu wydziału. Ktoś wpadł na pomysł, by sprawdzić czy strajkują inne wydziały. Podszedł do mnie młody człowiek, był to docent doktor Marcin Bielski. Powiedział, ze pojedziemy zobaczyć jak wygląda sytuacja. Wsiadłem do warszawy, która chyba należała do uniwersytetu i pojechaliśmy. Pan Bielski, mimo że był członkiem partii, zachował się nienagannie. Mogłem dotrzeć do każdego miejsca.

Mogę powiedzieć, że dzięki niemu uratowałem strajk na wydziale filologicznym. Trwał tam wiec. Wszedłem na mównicę, przestawiłem się i spytałem czy strajkują. Odpowiedzieli, że tak. A było to w momencie, gdy uchwalili, że nie będą strajkować. Na wydziale historii nie było strajku, strajkowano na prawie. Finał był taki, że wiec się kończył, a nie mieliśmy gdzie strajkować. Wtedy Marian Matulewicz, student ekonomii i filozofii, poprowadził cały pochód na aleję Kościuszki 21, tam gdzie strajkowali matematycy, biologowie, chemicy, geografowie. Kto chciał, mógł z nimi strajkować.

W tym czasie zorganizowano wiece, na których robotnicy protestowali przeciw temu, co dzieje się na uczelniach. Taki wiec zorganizowano między innymi na Placu Zwycięstwa w Łodzi. Urządzano też wiece antyżydowskie. Podobno w tym czasie pod Łodzią na rozkazy czekało dwanaście tysięcy żołnierzy...

Strajk trwał tylko dwa dni. Zakończył się już 22 marca. Postulatów nie spełniono. A jeszcze przed zakończeniem strajku jego przywódców zabrano na miesięczny obóz wojskowy do Żagania. Pojechali tam między innymi Jerzy Szczęsny, Brunon Kapala, Marian Matulewicz, Krzysztof Górski, Maciej Gazicki, Ireneusz Prędki, Trzej ostatni studiowali na Politechnice Łódzkiej. Drugą grupę studentów zabrano na obóz wojskowy do Braniewa. Ale pod koniec maja.

Wielu studentów wyrzucono z uczelni. Podobny los spotkał część wykładowców. Na przykład doc. dr Leona Tadeusza Błaszczyka, znawcę starożytności. Pracę stracił też prof. doc. Stefan Amsterdamski, prof. Henryk Katz, lwowiak, który kończył studia w Londynie, specjalizujący się w dziejach ruchu robotniczego. Kilku organizatorów strajku stanęło przed sądem. Jerzy Szczęsny dostał półtora roku więzienia. Makatrewicz i Kapala dostali po roku, a Andrzeja Kowalskiego, słuchacza Studium Kulturalno-Oświatowego, skazano na osiem miesięcy.

Jednym z uczestników buntu studenckiego w marcu 1968 roku w Łodzi był Józef Śreniowski, który potem został członkiem KOR

Sześciu uczniów III LO im. Kościuszki relegowano ze szkoły. W Zgierzu przed kolegium orzekającym postawiono sześciu uczniów za kolportaż studenckich rezolucji.

Józef Śreniowski podkreśla, że niezwykle ciekawą historią związaną ze studenckim buntem 1968 roku jest przypadek robotnika z Łódzkich Zakładów Radiowych "Fonica", Eugeniusza Zakrzyckiego, byłego żołnierza armii generała Maczka.

- Ten człowiek na pierwszym wiecu przed Biblioteką Uniwersytetu Łódzkiego przedarł się przez tłum, zerwał ormowską opaskę i w przejmującym wystąpieniu z trybuny zapewnił, że robotnicy są ze studentami i dość mają rządów partyjnych bonzów - wspomina Józef Średniowski. - Po wiecu został zatrzymany przez jednego z pracowników Akademii Medycznej i odprowadzony do milicyjnej "suki". Taki wyczyn i dowód solidarności z młodzieżą został odnotowany przez władze, które próbowały postawić go przed sądem...

Przypadek robotnika, który zrywa z ramienia ormowską opaskę i brata się ze studentami na oczach "robotniczego aktywu", a następnie zostaje ujęty przez inteligenta i oddany w ręce ubeków, jest symboliczny dla tamtego czasu i urąga nośnym do dziś stereotypom.

Rozpoczęły się też represje wobec Polaków pochodzenia żydowskiego. Wyrzucano ich z partii, zwalniano z pracy, usuwano z uczelni. - W zasadzie nie przymuszano ich do emigracji, choć podejmowano kroki, które wielu ludziom ułatwiały taką decyzję - przypominał w wywiadzie prof. Jerzy Eisler. - Zaczynali się bać. Pamiętajmy, że ci którzy przeżyli hitlerowską zagładę w 1968 roku, mieli po trzydzieści kilka, czterdzieści lat. Ich lęki są zrozumiałe. Jeśli ktoś w młodości czy dzieciństwie bał się panicznie, a miał ku temu powody, to gdy to powróciło po dwudziestu kilku latach, wierzył w najbardziej nieprawdopodobne historie. W to, że będą zakładane znów obozy, że Żydów będzie się znów izolować. Gdyby takie plotki pojawiły się dziś, to nikt by nie uwierzył. Wtedy budziły prawdziwy lęk. Poza tym jeśli doświadczało się takich nieprzyjemnych gestów jak siusianie w butelki wystawione na mleko, mazanie kałem klamki w mieszkaniu, to człowiek mógł mieć poczucie, że chce się go za wszelką cenę usunąć z Polski.

Anna Gronczewska

Anna Gronczewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.