W tureckim więzieniu spędził ponad 5 lat. Teraz chce dochodzić sprawiedliwości
W ciężarówce, którą kierował Stanisław Kwiatkowski, znaleziono kilkadziesiąt kilogramów narkotyków. Polaka skazano na 12 lat pozbawienia wolności, ostatecznie tureckie więzienie opuścił po prawie 6 latach. Od początku twierdził, że z całą sprawą nie ma nic wspólnego. W Turcji został praktycznie pozostawiony sam sobie. Teraz, po powrocie do Polski, zamierza dochodzić sprawiedliwości.
Styczeń 2012 roku, duży parking przy autostradzie, około 60 km od Stambułu. Stanisław Kwiatkowski, kierowca zatrudniony w firmie transportowej spod Grodziska Mazowieckiego, zatrzymał się tu w drodze powrotnej z kolejnego kursu do Turcji. Kiedy wracał z restauracji obok swojej ciężarówki zobaczył kilkudziesięciu mundurowych.
- Zapytali, czy jestem kierowcą, od razu zakuli mnie w kajdanki i załadowali do busa - opowiada. Zdążył tylko zobaczyć, że naczepa TIR-a jest otwarta i podniesiono płyty z podłogi. Od żandarmów usłyszał, że chodzi o narkotyki.
Po dwóch dniach w areszcie po raz pierwszy stanął przed sądem. Został oskarżony o posiadanie, handel i przemyt narkotyków. W jego ciężarówce znaleziono 110 paczek „towaru” - w sumie 56 kg czystej heroiny.
Dzięki puczowi wyszedł wcześniej
Wraz ze Stanisławem Kwiatkowskim zatrzymano dwóch innych Polaków - mechanika z tej samej firmy transportowej oraz jego znajomego. Ten pierwszy już w celi wygadał się, że to on stoi za przemytem. Zamierzał w ten sposób spłacać hazardowe długi, miał zarobić 10 tys. euro. Został przyłapany na gorącym uczynku podczas układania „towaru” w specjalnej skrytce w siodle naczepy, dla oszukania rentgena na granicy wyłożonej ołowiem. Tę wersję powtórzył w zeznaniach przed sądem.
Stanisław Kwiatkowski od początku twierdził, że z narkotykami w swojej ciężarówce nie ma nic wspólnego. Turecki sąd nie dał mu wiary, chociaż mechanik potwierdził, że kierowca nic nie wiedział. Podczas kolejnej rozprawy w sierpniu 2012 roku Polak został skazany na 12 lat pozbawienia wolności i grzywnę. Za dobre sprawowanie w sądzie karę skrócono do 10 lat. Ostatecznie, we wrześniu 2017 roku - po 5 latach i 8 miesiącach odsiadki, Stanisław Kwiatkowski wyszedł na wolność.
- Najwyraźniej po zamachu stanu opróżniali więzienia, żeby zrobić miejsce dla więźniów politycznych - przypuszcza.
Jego towarzysz rok wcześniej uciekł podczas przepustki.
Ktoś majstrował przy naczepie
W momencie aresztowania Stanisław Kwiatkowski w firmie spod Grodziska pracował od prawie roku. Jeździł tylko do Turcji, średnio dwa razy w miesiącu. Podejrzewa, że już wcześniej mógł być wykorzystywany do przemytu.
- Były głosy, że „szef lubi podrzucać paczki”. Kilka razy dzwonił i kazał przestawić samochód na inny parking. Przysyłał z Polski mechanika, w sprawie jakiś błahych usterek albo po prostu, żeby coś sprawdził w moim samochodzie - opowiada.
Feralnego dnia też przyjechał mechanik z Polski, rzekomo w celu naprawy GPS. Został przy samochodzie, a Stanisława Kwiatkowskiego ze swoim kolegą wysłał na obiad - jak się okazało, żeby odwrócić jego uwagę i nie mieć świadka swojego przestępczego procederu.
- Kto wysyła dwóch ludzi do Turcji, żeby naprawili GPS?! - oburza się Sławomir Ciszewski, inny kierowca z tej samej firmy. I opowiada, że już po aresztowaniu Kwiatkowskiego wraz z innym kolegą kierowcą sprawdzili swoje samochody. Okazało się, że w jednym płyta podłogowa naczepy nie była przykręcona. - Wcześniej tylko się domyślałem. Od tamtej pory nie jeździliśmy już do Turcji - mówi.
Polski ślad na bałkańskim szlaku
Tzw. „bałkański szlak” to od wielu lat główna trasa przerzutu narkotyków do Europy. Z Afganistanu i Iranu, przez Turcję, „towar” trafia do Unii Europejskiej via Bułgaria. Dalej przez Rumunię i Polskę, czasem też przez Ukrainę, jest szmuglowany do Niemiec i innych krajów Zachodu. Przemytnicy chętnie wykorzystują turystów, często zresztą „wystawiając” ich policji, by odwrócić uwagę służb od większych transportów. Już w 2010 roku w więzieniach poza granicami kraju kary odbywało ponad 4 tysiące polskich obywateli, spora część właśnie za przemyt narkotyków - tylko w Turcji taką długoletnią karę odsiadywało 12 Polaków.
Proceder jednak nie ustaje. Już w tym roku tylko w Polsce doszło do kilkudziesięciu zatrzymań, m.in. obywateli Polski, Turcji i Szwecji. Zabezpieczono kilkadziesiąt kilogramów różnych narkotyków.
Pomysłowość przestępców zdaje się nie mieć granic - narkotyki szmuglowane są w specjalnych schowkach, w konserwach mięsnych, a nawet w żołądkach przemytników. W podobnych, jak Stanisław Kwiatkowski, okolicznościach na turecko-bułgarskim przejściu granicznym zatrzymany został tarnobrzeżanin - w jego ciężarówce znaleziono 51 kg heroiny i morfiny o wartości 10 mln złotych. W 2015 roku, po pięcioletniej odsiadce w tureckim więzieniu wrócił do Polski; tu czekał go kolejny proces - z powodu braku odpowiednich umów pomiędzy obu krajami wyrok tureckiego sądu nie mógł być automatycznie uznany w Polsce.
Pomoc? Jakby jej nie było
I właśnie dlatego w podobnych sytuacjach rola państwa sprowadza się do zapewnienia obywatelom przebywającym w Turcji opieki i pomocy konsularnej. Natomiast uprawnienia konsula wynikają z unormowań zawartych w Konwencji Wiedeńskiej oraz dwustronnej Konwencji Konsularnej. Do obowiązków konsula należy czuwanie, by obywatele polscy mieli zapewnioną ochronę prawną i traktowanie zgodnie z prawem państwa, w którym zostali zatrzymani oraz dbanie, by nie byli traktowani gorzej, niż obywatele tego państwa, monitorowanie działań władz tureckich. Natomiast samo śledztwo prowadzone jest przez miejscowe organa ścigania. Konsul nie może też zaangażować adwokata.
- Pierwsze zeznania składałem bez obecności prawnika, przez chwilę był konsul, ale powiedział tylko, ile nam grozi - opowiada Stanisław Kwiatkowski.
Po pewnym czasie pojawił się polski adwokat przysłany przez właściciela firmy transportowej. Ale krótko przed sprawą okazało się, że nie mają obrońcy; wtedy zdecydowali się na tureckiego adwokata z urzędu.
- Najwyraźniej szef przysłał prawnika, żeby wysondował, ile wiem. Kiedy uznał, że nie stanowię zagrożenia, zostaliśmy bez prawnika - przypuszcza Stanisław Kwiatkowski. W pierwszym okresie po zatrzymaniu szef przysyłał im też niewielkie kwoty, z czasem jednak kontakt zupełnie się zerwał - przestał odbierać telefony również od żony uwięzionego.
Już po wyroku pan Stanisław był całkowicie zdany na pomoc konsula, który w więzieniu Maltepe odwiedzał go co 2 - 3 miesiące, pośredniczył w kontaktach z adwokatem (m.in. w sprawie apelacji) i dyrekcją zakładu karnego, pomagał w komunikacji językowej i tłumaczeniu dokumentów.
- Ale pojawiał się rzadko i właściwie mi nie pomagał. Nawet apelację do sądu w Ankarze pisałem sam, tylko mi ją tłumaczyli. Turecki adwokat też przestał się pojawiać - twierdzi kierowca. Nie pomogły interwencje w polskim MSZ.
To jeszcze nie koniec?
5 lat i 8 miesięcy spędził w dwóch tureckich zakładach karnych. I choć nie przypominały kazamatów z kultowego „Midnight Express”, warunki bytowe ocenia jako „takie sobie”.
- Wyżywienie było OK, opieka zdrowotna - super, ale w celi około 4 na 3 metry siedziało 12 osób, musieli dospawać łóżka - opowiada Stanisław Kwiatkowski.
Twierdzi, że został wrobiony i za cudze przestępstwo zapłacił kawałkiem życia. Jego zdaniem za całą sprawą stał jego szef, z którym już po powrocie do Polski wielokrotnie usiłował się skontaktować - bezskutecznie, choć przyjeżdżał do niego osobiście i telefonował z różnych numerów. Ale nie zamierza zostawić tak całej sprawy.
- Na niego nic nie mam, ale mechanik sam przyznał się do winy, mam na piśmie jego sądowe zeznania. Swoich praw będę dochodził w sądzie - przekonuje. Na razie znów zatrudnił się jako kierowca, ale jeździ już tylko w trasy po Polsce.
- Po świecie już się wyjeździłem - kwituje gorzko.