Wiktor Mrówczyński, mistrz Polski juniorów w kategorii do 66 kilogramów, ma kolejny ważny medal na koncie. Zawodnik z klubu Wojownik Skierniewice zdobył brąz podczas seniorskich mistrzostw Polski w Katowicach.
Medal skierniewiczanin zdobył przez repasaże, a dostał się do nich po przegranej potyczce w turnieju głównym z Damianem Szwarnowieckim, dwukrotnym mistrzem Europy.
- Walka w stójce była bardzo wyrównana, lecz na trzy minuty przed końcem zeszliśmy do parteru i niestety wpadłem w trzymanie, dlatego przegrałem – ocenia Wiktor Mrówczyński.
Wiktor walczy w kategorii 73 kg, która jest jedną z najbardziej wyrównanych i przede wszystkim mocno obsadzona utytułowanymi zawodnikami. Mimo wszystko skierniewicki Wojownik od początku mówił, że nie czuje presji, a zmiana kategorii wagowej tylko poprawiła jego możliwości. Dowodem są katowickie wyczyny.
- Byłem bardzo dobrze przygotowany do tych zawodów. Dziękuję trenerowi Jerzemu Gołębiewskiemu, który wstawał razem ze mną o świcie i robił treningi. Mam nadzieję , że jest to mały kroczek do dużej kariery sportowej – ocenia Wiktor.
Skierniewicki judoka katowicki wynik odbiera jako nagrodę pocieszenia za nieudane występy na arenach międzynarodowych. Dziś jest przekonany, że o niepowodzeniach w okresie letnim zadecydowała waga i przeniesienie się do wyższej kategorii wagowej było konieczne i jest dobrą decyzją.
Warto przypomnieć, że latem Wiktor Mrówczyński trenował w Japonii. Tam szlifował swoje umiejętności. Oto jego wspomnienia z trzytygodniowego pobytu w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Pierwsze godziny w Japonii
Lotnisko Narita w Tokio. Samolot, który wystartował z Amsterdamu dotknął pasa startowego w Tokio. Kilkanaście godzin lotu dobiegło końca. Jeszcze przecisnąć się przez terminal, odnaleźć swoje bagaże i do busa – mówi Wiktor Mrówczyński do reprezentacyjnych kolegów.
Łatwo wypowiedziane zdanie w rzeczywistości nie jest prostą sprawą. Tłok, ścisk, pełno ludzi, ale też pełno uprzejmości. Nerwowe poszukiwanie tobołków, ale udało się. Każdy ma swoje bagaże, kierunek - bus.
Wyjście z terminalu to również przywitanie się z japońskim klimatem. Jest ciepło i przede wszystkim panuje bardzo duża wilgotność. – Łapiąc pierwsze hausty powietrza, poczułem obciążenie w płucach – mówi Mrówczyński.
- Panowie, po tak długim odpoczynku i bezruchu, czas na pierwszy trening. Wsiadamy do samochodu i udajemy się bezpośrednio do klubu – zapowiedział dumnie reprezentacyjny trener.
Słowa trenera po dwóch godzinach od lądowania, zamieniły się w czyn. Po 16. czasu miejscowego Wiktor wraz z reprezentacyjnymi kolegami znajdował się na matach w klubie uniwersytetu Tsukuba.
Trening bez rozgrzewki
Co na początku było największym zdziwieniem? – Japończycy rozpoczynają trening bez rozgrzewki – podkreśla Mrówczyński.
Na wielkich salach, dwa razy dziennie pojawiają się setki ochotników, którzy namiętnie po kilka godzin ćwiczą judo. Bo w Japonii judo to filozofia, styl życia. Judoka w swoim kraju może liczyć na specjalne przywileje.
- Z dystrybutorów z wodą, które rozmieszczone były na terenie klubu, korzystali pierw judocy, a dopiero inni sportowcy, sam niejednokrotnie byłem świadkiem takiej sytuacji. To marginalny przykład, ale można mnożyć takich wiele – dodaje Mrówa.
Powracamy na maty. Same treningi to wielogodzinna praca nad technikami.
- Codziennie dobieraliśmy się w małe grupki i walczyliśmy do granic możliwości. Cel główny tego wyjazdu, jaki sobie postawiłem to nabrać jak najwięcej doświadczenia, które zaowocuje w najbliższych występach – ocenia skierniewiczanin.
Judoka podczas licznych walk zauważył też ciekawą zależność. Większość jego sparingpartnerów miało uchwyt w lewą stronę (tak jakby byli leworęczni). Być może jest to związane z lewostronnym ruchem, który także panuje w kraju Kwitnącej Wiśni.
Zauważalny jest też charakterystyczny podział ról kobiet i mężczyzn. Oczywiście, dziewczęta i kobiety trenują równie ciężko na matach, ale mają też zadania w formie pomocy trenerom. Rozpisują plan treningów na tablicach, słowem usługują szkoleniowcom.
Kelnerem miała być małpka
- To prawda, że w Japonii dosłownie wszystko wysadzone jest neonowymi lampami. Zawsze myślałem, że to tylko taka przenośnia z bajek – opowiada judoka Wojownika Skierniewice.
Wąskie i szerokie arterie, po których przesuwa się lawinowo setki tysięcy tubylców. Wszyscy chodzą, jakby byli zaprogramowani co do sekundy. Zresztą nie tylko ludzie są zaprogramowani. Zelektronizowane i zaprogramowane jest dosłownie wszystko, a punktualność pociągów (co do sekundy!) nie jest żadną opowieścią science-fiction.
Skierniewiczanin był niezwykle zadowolony, że mógł zobaczyć Kodokan – najstarszą, a zarazem największą szkołę judo na świecie.
- Byłem niezwykle zdziwiony, ponieważ inaczej wyobrażałem sobie ten obiekt. Myślałem, że będzie to taki stary, klimatyczny budynek, tymczasem okazało się, że jest to nowoczesny kompleks w pełni oszklony, niczym biurowce na Manhattanie – tłumaczy Mrówczyński.
Wiktor nie przestraszył się orientalnej kuchni. – Próbowałem w zasadzie wszystkiego, co jest w stanie zaserwować japońska kuchnia. Muszę przyznać, że ogólnie nie jestem wybredny i wszystko mi smakowało. Próbowałem nawet ośmiorniczek – przyznaje judoka.
W centrum Tokio Mrówa wraz z kolegami z reprezentacji szukali restauracji, w której usługują… specjalnie wytresowane małpki. – Niestety, nie udało się odnaleźć lokalu w gąszczu ulic i uliczek – stwierdza ze smutkiem skierniewiczanin.
Jeszcze tu wrócę
Trzy tygodnie minęły błyskawicznie. Mrówczyński powrócił do kraju, w którym przeprowadził ostatnią fazę treningów przed ważnymi występami w Europie. Już w najbliższy weekend Puchar Europy juniorów we Wrocławiu. Dwa tygodnie później kolejne, pucharowe zmagania w Pradze.
- Walczę o punkty do mistrzostw Europy juniorów, dlatego to będą niezmiernie ważne turnieje. Najkrócej mówiąc, muszę zapunktować – ucina Mrówa.
Japonia mocno utkwiła skierniewiczaninowi w głowie. Mówi otwarcie, że chciałby przybyć do Tokio na jeszcze jeden obóz i to jeszcze w tym roku. Jednak wszystko będzie podyktowane wynikami, jakimi osiągnie latem i jesienią.
Bartosz Nowakowski