Właściciela nie ma, dach przecieka
Lokatorzy zapewniają, że wykonają remont na swój koszt, ale pod warunkiem, że sąsiadka zwolni lokal, w którym nie mieszka już od trzech lat. Zgłosili problem do inmspektoratu nadzoru budowlanego, który ukarał grzywną prezesa spółdzielni, która już od dawna nie prowadzi działalności.
W parterowym budynku wielorodzinnym w Celigowie zameldowane są trzy rodziny, mieszkają natomiast dwie. Budynek ten należał niegdyś do rolniczej spółdzielni produkcyjnej, która weszła w stan upadłości na początku lat 90. poprzedniego wieku. Okazuje się jednak, że to właśnie spółdzielnia jest zarządcą budynku, a w zasadzie reprezentujący ją prezes. Mieszkania kiedyś zajmowali pracownicy spółdzielni, w tej chwili mieszkają tam potomkowie osób zatrudnionych w przedsiębiorstwie.
Lokatorzy budynku maja problem, który ciągnie się już od pewnego czasu. Polega on na tym, że dach zaczął przeciekać, w czasie opadów deszczu woda więc leje się po ścianach, w których rozprzestrzenił się grzyb. Spółdzielnia budynku nie remontuje, bo dawno już zakończyła swoją działalność. Podstawowe remonty wykonują zatem lokatorzy na swój własny koszt. Dlaczego więc nie zajęli się dachem?
– Do pewnego czasu każda rodzina naprawiała dach nad swoim mieszkaniem – tłumaczy Alina Kaczmarczyk, lokatorka jednego z mieszkań. – Ale sąsiadka, zajmująca środkowe mieszkanie, jest zatrudniona w gminie, jako opiekunka dzieci przewożonych autobusem szkolnym i otrzymała lokal w Głuchowie. Przeprowadziła się do niego trzy lata temu, ale mieszkanie tutaj nadal zajmuje. Problem w tym, że nie interesuje się dachem i pozostałymi remontami.
Dach zaczął przeciekać właśnie nad opuszczonym mieszkaniem i mieszkańcy dwóch pozostałych lokali obawiają się, że z czasem zawali się, przez co ich mieszkania ulegną zniszczeniu. Zwrócili się ze sprawą do prezesa nieistniejącej spółdzielni. Nie domagali się jednak, aby przeprowadził remont.
– Powiedzieliśmy mu, że naprawimy ten dach, ale pod warunkiem, że sąsiadka wyprowadzi się z tego mieszkania – mówi Alina Kaczmarczyk. – Bo może się okazać, że my naprawimy, a ona wprowadzi się z powrotem i będzie sobie mieszkać naszym kosztem.
Prezes spółdzielni uważa, że problem nie powinien dotyczyć jego osoby.
– Prezesem jestem tylko na papierku, bo spółdzielni już nie ma – wyjaśnia Andrzej Kowalski. – Zostałem nim tuż przed postawieniem przedsiębiorstwa w stan upadłości i teraz mam z tego powodu tylko kłopoty. Moje nazwisko nie figuruje nawet w krajowym rejestrze sądowym. Już wtedy, gdy nastałem, spółdzielnia nie miała pieniędzy, żeby wprowadzić zmiany w składzie zarządu i do dziś figuruje tam stary prezes, który zresztą już nie żyje. A jeśli chodzi o ten budynek, to sprawa wygląda tak, że dwie panie, które w nim zostały, są skonfliktowane z tą, która się wyprowadziła i o to wszystko się rozbija.
Alina Kaczmarczyk nie ukrywa, że zarówno ona, jak i jej sąsiadka, nie pozostają w dobrych stosunkach z kobietą, która się wyprowadziła.
– Nie mogło być inaczej, bo ona w ogóle nie dbała o nic, a my starałyśmy się nakłonić ją, żeby zrobiła swoją część remontu – tłumaczy. – Nic żeśmy nie wskórały, więc musiało dojść do konfliktu. Ale nam nie chodzi o to, żeby się na niej odgrywać, a jedynie o stan budynku, w którym mieszkamy.
W ubiegłym roku kobiety zgłosiły sprawę do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Skierniewicach. Inspektorzy przeprowadzili kontrolę i orzekli, że dach wymaga remontu.
– Jest on rzeczywiście w kiepskim stanie – ocenia Krystyna Szachogłuchowicz, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. – Zarządca budynku, czyli prezes spółdzielni otrzymał zalecenie wykonania naprawy dachu i wymiany blacharki dachowej. Zalecenie inspektoratu nie zostało wykonane.
– Musiałbym za ten remont zapłacić z własnej kieszeni, a dlaczego miałbym to robić, skoro tam nie mieszkam? – tłumaczy Andrzej Kowalski. – Przecież mieszkańcy tego budynku nie płacą nawet czynszu, bo nie go kto naliczać, więc skąd wziąć na remont?
Alina Kaczmarczyk przyznaje, że nikt nie pobiera czynszu za wynajem mieszkań.
– Dlatego sami remontujemy ten budynek – mówi.
Inspektorzy nadzoru budowlanego ponownie skontrolowali budynek w Celigowie i wobec braku reakcji zarządcy, ukarali go grzywną.
– Później prezes powiedział nam, że będziemy musieli złożyć się na tę karę – skarży się Pani Alina.
– Nieprawda, nic takiego nie mówiłem – zaprzecza Andrzej Kowalski. – Ale jestem po rozmowie z panią, która zajmuje środkowe mieszkanie i zapewniła mnie, że naprawi tę swoją część dachu, tak że problem wkrótce powinien być rozwiązany.
Inspektorat nadzoru budowlanego zapowiada, że wkrótce ponownie skontroluje, czy nakaz wykonania remontu został spełniony.
– Jeśli dach został wyremontowany, prezes może złożyć wniosek o umorzenie grzywny i zostanie ona anulowana – zapewnia Krystyna Szachogłuchowicz. – Jeśli natomiast nic nie zostało zrobione, postępowanie będzie dalej prowadzone.
Lokatorzy nie wierzą, że ich sąsiadka naprawi dach, bo wielokrotnie już to obiecywała. Zresztą – ich zdaniem – nie ma w tym żadnego interesu, skoro mieszka gdzie indziej. A nikt jej przecież nic nie zrobi.
– Sytuacja jest patowa – wzdycha Alina Kaczmarczyk.