Wspomnienia Józefa Kaźmierczaka, wielkiego pasjonata kolei (cz. 10)
Październik 1970 - kwiecień 1971
Wśród moich towarzyszy podróży, którzy tak jak ja skoro świt wyruszali do stolicy, był pan Aleksander Kozanecki, człowiek w naszej rogowskiej społeczności owiany legendą. Pracował jako kierowca w Zarządzie Lasów Doświadczalnych. Jeździł popular nymi na tamte lata 60-te XX wieku, czeskimi samochodami Tatra, które służyły do załadunku i wywozu drewna z naszych lasów. Jednocześnie pracował w garażach zarządu i tam powstawał według jego pomysłu i konstrukcji ciągnik do wyrywania drzew w lasach. Wsparta na czterech potężnych kołach platforma, na której był posadowiony silnik o dużej mocy z angielskiego autobusu. Miał tabliczkę na korpusie silnika z napisem „Latil”. Z przodu i z tyłu były były słusznej kostrukcji lemiesze i lebiody (bębny z linami stalowymi), którymi się zapierał o podłoże i tymi lebiodami wyrywał z korzeniami drzewa, niekiedy dużej średnicy.
Pamiętam, jak kiedyś niedaleko naszego domu, wczesną wiosną ciągnik wjechał na miękki grunt i zakopał się aż po sam silnik. (...) Ktoś ze zgromadzonych osób wyruszył, by zawiadomić pana Aleksandra o zaistniałej sytuacji i poprosił o pomoc. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawił się pan A. i natychmiast przystąpił do działania. Liną z bębna przypiął się do ciągnika, rozstawił lemiesz i ku uciesze widowni niczym pudełko zapałek wyciągnął tego nieszczęśnika z uwięzi.
Cieszyłem się, kiedy podczas rozmowy wypytywał mnie, gdzie tak rano jeżdżę. Kiedy opowiedziałem mu swoją historię, że jestem w ZSZ na wydziale ślusarz silników spalinowych, zaprosił mnie do swojej firmy. Pracował w charakterze kierowcy w garażach MON, jeździł jelczem tzw. „ogórem”. Woził pracowników tego resortu do wyznaczonych przez zwierzchników miejsc. Kiedy nie miał wyjazdów, w swoim warsztacie zajmował się regeneracją, usuwaniem usterek i przeglądami pomp wtryskowych i wtryskiwaczy do tych „ogórów”. Było ich tam 15.
Miałem okazję przyjrzeć się pracy pana Olka. Poznałem tajniki regulacji dawkowania paliwa, regulacji ciśnienia wtrysku wtryskiwaczy, widziałem jak zmienia się uszkodzone sprężyny.
Zacząłem coraz częściej odwiedzać go w tych garażach na ul. Krzywickiego. Kiedy miał wyjazdy, zabierał mnie ze sobą. Zacząłem poznawać jego kolegów po fachu. (...)
Pamiętam taki jeden wyjazd trzema autokarami z orkiestrą reprezentacyjną Wojska Polskiego na uroczysty koncert do Szkoły Orląt w Dęblinie. Było to dla mnie wielkie przeżycie, kiedy na żywo mogłem zobaczyć i wysłuchać tylu muzyków jednocześnie.
Kiedyś jesienią Politech nika Warszawska wpożyczyła jeden z autokarów na wyjazd do Paryża na salon samochodowy. Był to wóz Olka. Tam w czasie tego wyjazdu zaprzyjaźnił się z grupą studentów. Wśród nich był syn ministra Wieczorka w ówczesnym rządzie. Złożył mu propozycję pracy na politechnice. Kiedy zostały mu wyjaśnione szczegóły, zachłysnął się propozycją. Rada Uczelniana Studentów Polskich przy Politechnice Warszawskiej miała w krótkim czasie do odbioru w fabryce jelcza luxa z 33 siedzeniami lotniczymi i szybami na załamaniu krawędzi dachowych. Miałby go odebrać osobiście.
Był poważny problem. Jak mówił, był pracownikiem cywilnym sił zbrojnych i po zwolnieniu nie mógł wyjeżdżać za granicę przez okres 2 lat. A oni w najbliższym czasie mieli gdzieś jechać do któregoś z krajów za żelazną kurtynę. Student zagwarantował, że jeżeli wyraża zgodę, reszta nie powinna go interesować.
Byłem kiedyś z grupą kolegów w budynku dworca PKP w mojej miejscowości. Zobaczyłem przez okno, jak przejeżdża nowiutki autokar i kieruje się w kierunku miejsca zamieszakania pana Aleksandra. Pobiegłem szybko w ślad za tym pojazdem i już za kilka minut byłem we wnętrzu. Bardzo się cieszyłem, bo nie miałem wątpliwości, że nie raz będę nim podróżował. Jak pokazała przyszłość, byłem uczestnikiem bardzo wielu wyjazdów. (cdn.)