Wspomnienia Józefa Kaźmierczaka, wielkiego pasjonata kolei (cz. 15)
W lipcu zacząłem jeździć w planie pociągowym na lokomotywach SP45, które zaczęły przybywać masowo do mojej macierzystej jednostki. Na dobre rozpoczął się sezon letni, przybywało coraz więcej pociągów. Jeździliśmy na Hel, do Suwałk, Lęborka, Opola, Ełku, Torunia, Bydgoszczy i Gdyni.
Coraz częściej w domu z rodzicami mówiliśmy o mojej szkole. (...) Zgłosiłem się do naczelnika, pana magistra inżyniera Marka Złotkowskiego. (...) Poprosiłem, aby wyraził zgodę na chwilowe przeniesienie z Oddziału Dyspozycji Trakcyjnej do Oddziału Napraw na okres od 1 września 1972 roku do maja 1973 roku. Chciałem skończyć trzecią klasę technikum kolejowego. Nie stwarzał żadnych problemów i otrzymałem zgodę.
Z ogromnym bólem serca zmieniłem miejsce pracy. Zmniejszyły się moje zarobki, ale teściowie byli bardzo zadowoleni, że zdecydowałem się skończyć szkołę. Nie było lekko. Żona była na bezpłatnym urlopie na wychowanie Konrada, ale jedyny cel, jaki mi przyświecał, to uzyskać tytuł technika.
W listopadzie Jadwiga wróciła do pracy, a teściowa wyjechała do sanatorium. Nie było nikogo, kto mógłby się zaopiekować Konradem. Przenieśliśmy się na miesiąc do moich rodziców do Rogowa. Tak jak w latach 1962-1966 zacząłem dojeżdżać do Warszawy. Nie było mi łatwo, byłem głową rodziny, choć miałem niespełna 24 lata, a tu trzeba było rano do pracy i wieczorem do szkoły. Jadwiga pracowała jako kancelistka przy dyżurnym ruchu na peronie w Skierniewicach.
Kiedy Konrad miał roczek, zaczął chodzić. Była to moja radość, bo to właśnie do mnie przyszedł, gdy stawiał pierwsze kroki w pokoju.
Miesiąc szybko minął. Wróciliśmy do domu teściów. Za chwilę były święta Bożego Narodzenia i zbliżał się nowy rok. W szkole nie miałem najmniejszych problemów, a z przedmiotów zawodowych brylowałem w klasie. Byłem wsparciem dla kolegów. Pan mgr inż. Jerzy Gruszczyński, autor podręcznika „Eksploatacja pojazdów trakcyjnych” nazywał mnie swoim asystentem. Zapraszał mnie do swojego mieszkania i wyuczał swojego przedmiotu „na blachę”. (...)
Zbliżał się finał i trzeba było się popisać pracą końcową. Razem z czterema kolegami dostaliśmy do wykonania model zapadni do opuszczania pojazdów kołowych w skali 1:71. We czwórkę staraliśmy się skompletować to urządzenie, a jeden z nas czuwał nad częścią opisową. Nasze urządzenie pracowało, kręciły się śruby, koła zębate, a napędzane było silnikiem od wycieraczek fiata 125p. Nasza praca zajęła pierwsze miejsce w konkursie prac końcowych wszystkich wydziałów w 100-lecie szkoły.
Po zdaniu egzaminu praktycznego w maju doczekałem się tej szczęśliwej chwili i trzymałem w ręku świadectwo ukończenia technikum zawodowego. Ukończyłem Technikum Kolejowe Ministerstwa Komunikacji im. Jana Rabanowskiego, wydział dla pracujących w Warszawie o specjalności Eksploatacja i Naprawa Taboru Kolejowego. Miałem średnią 3,7.
Po przedstawieniu świadectwa w miejscu pracy otrzymałem awans finansowy. Zdałem po pewnym czasie egzamin na adiunkta taboru i rzuciłem się w wir pracy. Po 9-miesięcznej przerwie musiałem poznać szlaki, gdzie uruchomiono nowe odcinki obsługi trakcyjnej. W PKP obowiązuje wymóg, że jeżeli maszynista ma obsługiwać pociągi na jakimś szlaku to musi go poznać. Musi w kabinie innego pojazdu odbyć cztery jazdy: dwie, gdy jest widno i dwie, gdy ciemno. Musi być to odnotowane w karcie znajomości szlaku. Maszynista musi ją na bieżąco uzupełniać. (...)
Gdyby maszynista z różnych przyczyn musiał obsłużyć pociąg na szlaku, gdzie nie posiada znajomości szlaku, powinien poprosić o pilota, kogoś, kto zna ten szlak, a gdyby takiego nie było, zgłosić to dyżurnemu ruchu. Otrzyma wtedy rozkaz szczególny S (z jednym czerwonym paskiem) i może kontynuować obsługę pociągu z prędkością maksymalną 40 km/h.
Pod koniec czerwca rozpoczął się okres urlopów. Pozostali wzięli na siebie ciężar obsługi zwiększonej ilości pociągów. (cdn.)