Wyrywają znaki drogowe, bo... chcą wymusić odszkodowanie
Kierowcy kradną znaki drogowe, ostrzegające przed dzikimi zwierzętami. Robią to, żeby wymusić odszkodowanie od zarządcy drogi
Podczas ostatniej w minionym roku sesji Rady Powiatu Skierniewickiego radny Sebastian Woch poruszył problem drogi powiatowej na odcinku Krężce - Dąbrowice, gdzie często dochodzi do kolizji aut z dzikimi zwierzętami. Postulował, aby powiatowe służby drogowe umieściły tam znak, ograniczający prędkość. Wtedy zaprotestował Marian Stasik, członek zarządu powiatu i kierownik wydziału dróg w Starostwie Powiatowym.
- Droga ta biegnie przez otwarte pole i nie ma żadnego uzasadnienia dla ograniczenia prędkości - argumentował. - Zwłaszcza że stoją przy nim znaki, ostrzegające przed dzikimi zwierzętami, więc chociażby z tego względu kierowcy powinni zwolnić i zachować ostrożność. Największy problem mamy z tymi znakami, bo są demontowane.
Zdaniem kierownika Stasika, kradną je kierowcy, licząc na to, że po kolizji otrzymają odszkodowanie za zniszczony pojazd. I to niekoniecznie od swojego ubezpieczyciela.
- Jeśli kierowca ma ubezpieczenie autocasco, wypłacamy odszkodowanie bez żadnego problemu, jeśli posiada tylko OC, odpowiedzialność za szkody ponosi np. zarządca drogi, na której doszło do kolizji - tłumaczy Jacek Rykalski z firmy ubezpieczeniowej Generali.
Poszkodowani wolą jednak o odszkodowanie zwrócić się do powiatu, chwytając się różnych sposobów, aby ich roszczenia były skuteczne. - Niektórzy więc usuwają znaki, ostrzegające przed zwierzętami, chcąc w ten sposób udowodnić, że do kolizji doszło z naszej winy - mówi Marcin Szymański, sekretarz powiatu skierniewickiego.
Na szczęście drogi powiatowe są ubezpieczone, więc starostwo nie ponosi kosztów odszkodowań. Płaci jednak za uzupełnienie brakujących znaków. Jeden kosztuje 200 zł.