Wywiad z Anną Pońską-Nowak, Nauczycielem Roku 2015/16
Anna Pońska-Nowak, Nauczyciel Roku 2015/16, opowiada o tym, czym różni się szkoła i uczniowie obecni oraz sprzed 28 lat, gdy zaczynała pracę. A nawet jeszcze wcześniej...
Pani mama uczyła w szkole 38 lat, Pani już 28 rok. Czym różni się szkoła sprzed dekad w porównaniu z obecną?
- Porozmawiałam na ten temat z mamą i doszłyśmy do wniosku, że jednak bardzo się różniła. Przede wszystkim uczniowie byli bardziej zdyscyplinowani. Relacja uczeń - nauczyciel wyglądała zupełnie inaczej.
A może ci obecni mają po prostu swoje zdanie?
- Pewnie też, bo jeszcze ja byłam wychowywana zgodnie z powiedzeniem, że „dzieci i ryby głosu nie mają”... Uważam, że nie powinno zabijać się osobowości młodego człowieka, powinien mieć on swoje zdanie - tak zresztą wychowałam swoją córkę - ale rodzice są bardzo różni i czasem na za wiele przyzwalają.
Czym szkoły się jeszcze różniły - a siłą rzeczy i praca nauczyciela?
- W klasach było nawet 36 uczniów, teraz, z powodu niżu demograficznego, są mniej liczne. Ja mam klasę z 23 uczniami. To akurat dobrze, bo więcej czasu można poświęcić jednemu uczniowi. Dawniej zajęcia były prowadzone i w soboty, pamiętajmy, że wolne weekendy to dopiero końcówka lat 80.
Poza tym chodziliśmy w fartuszkach...
-... tak, z białymi kołnierzykami, każdy miał ich komplet. Fartuszki były niebieskie, stylonowe i kosztowały grosze.
Te niedawno wprowadzone nie sprawdziły się...
- ... nie, bo był to koszt dla rodziców. To chyba główny powód rezygnacji z nich. My do fartuszków musieliśmy mieć przyszpilone tarcze szkolne, a najlepsi nosili czerwone tarcze z napisem „wzorowy uczeń”. Ozdobą dziewczynek nie były pomalowane paznokcie czy makijaż, ale wielkie kokardy we włosach. Pamiętam, jak babcia mi je upinała, były białe lub granatowe.
Inna była skala ocen...
- Tak, od 2 do 5. Teraz mamy skalę od 1 do 6, każda szkoła ma również wewnątrzszkolny system oceniania, stosowane są też oceny opisowe. Pamiętam, że w każdy poniedziałek były apele na sali gimnastycznej i meldowało się dyrektorowi gotowość uczniów do nauki.
Inne były pomoce naukowe. Dawniej była kreda, liczydła i wskaźnik, przeźrocza i slajdy - pamiętam, jak witano pp. Gucwińskich czy Tony Halika, którzy byli namiastką dzisiejszego internetu; obecnie mamy multibooki, tablice interaktywne, rzutniki, a na moim biurku stoi laptop. Komfort pracy jest o wiele lepszy.
A propos liczydeł to opowiem ciekawą historyjkę.
Zorganizowałam lekcję pod hasłem „Szkoła dawniej i dziś”. Uczniowie byli nią zachwyceni. Jagoda powiedziała, że jej mama przechowuje na strychu dzienniczek ucznia, tarcze szkolne oraz liczydła. Przyniosła je do szkoły; liczydła były już trochę podniszczone, ale wywołały wielką radość u dzieci. Zadecydowały, że zamiast uczyć się matematyki na patyczkach będą liczyć na liczydłach. Teraz na każdej ławce stoją kolorowe liczydła.
A mleko nadal jest?
- Tak, ale doszły jeszcze warzywa...
Nauczyciele narzekają na biurokrację, która odbiera im czas oraz chęć do nauczania dzieci.
- Fakt, papierkologii jest bardzo dużo, ale pamiętam, że moja mama też siedziała w niedziele. Jakoś sobie z tym radzę i nie narzekam.
Gdyby porównała Pani uczniów obecnych i tych sprzed 28 lat...
-Oczywiście, że komputery i internet zrobiły swoje. Wiedza jest na wyciągnięcie ręki, ale wszystko zależy od rodzica i samego ucznia, to akurat pozostaje niezmienne. Jeśli rodzice nie zwracają uwagi, że dziecko siedzi całe dnie przed komputerem i gra w "strzelanki" - potem jego agresja przechodzi na klasę i szkołę - to dziecku jest o wiele trudniej. Ale jeśli komputer służy dobremu, to już nie trzeba jeździć do biblioteki do Warszawy po odpowiednią książkę, jak to było w moim na przykład przypadku, ale wystarczy wejść do netu.
Po 28 latach pracy nadal lubi Pani uczyć?
- Tak, to moja pasja. Czasem zastanawiałam się, czy mogłabym uprawiać inny zawód, ale doszłam do wniosku, że zdecydowanie nie. Bycie nauczycielem to moje powołanie.