Z ich rąk wychodzi piękno

Czytaj dalej
Fot. Roman Bednarek
Roman Bednarek

Z ich rąk wychodzi piękno

Roman Bednarek

Józefa Domańska zgromadziła w domu 300 lalek, które sama naprawiła i kompletnie ubrała. Marian Studziński czasem tak się zapamięta w rzeźbieniu, że brakuje mu czasu na posiłek.

Cech Rzemiosł Różnych w Rawie Mazowieckiej zorganizował spotkanie swoich członków, na którym mówiono między innymi o sytuacji, w jakiej znaleźli się rzemieślnicy. Wspominano też historię rawskiego cechu, który powstał w 1913 roku.

- W czasach rozkwitu rzemiosła nasz cech liczył 700 członków. Gdy kilka lat temu przejmowałem funkcję dyrektora biura cechu było ich zaledwie 17, w tej chwili należy do niego około 50 osób - przedstawiał sytuację Włodzimierz Kaźmierczak. - Wiele zawodów zaginęło, chociaż są dziś ciągle potrzebne. Brakuje stolarzy czy krawców. Młodzi ludzie nie chcą kształcić się w tych zawodach.

Na spotkanie zaproszono też twórców ludowych i rękodzielników z terenu powiatu rawskiego. Przywieźli ze sobą swoje dzieła, aby pokazać je uczestnikom spotkania.

Jednym z nich był rzeźbiarz Marian Studziński, który poza rzeźbieniem w drewnie zajmuje się także budową modeli statków lub zabytkowych budowli. Zrekonstruował między innymi w miniaturze drewniany kościółek z Boguszyc w gminie Rawa Mazowiecka. Mieszka w Zarzeczu w tej samej gminie. Trudno mu określić od kiedy zajmuje się swoją twórczością.

- Na pewno zacząłem parę lat temu - mówi pan Marian. - Mieszkam sam, więc żeby się nie przykrzało, zacząłem robić różne rzeczy w drewnie. Teraz to jak się czasem zapamiętam w robocie, to nawet czasu nie ma, żeby ugotować coś do jedzenia.

Dwa lata temu zafascynowały go statki. Przebywał akurat w Ustce i wpadł mu w oczy model, który go urzekł.

- Wyszedłem sobie na spacer i w takim jednym domu wiatr poruszył firankę, a za nią stał statek - wspomina twórca. - Ale w pewnym momencie firanka znowu opadła i nic już nie widziałem. Stałem tam, zaglądałem, ale niewiele było widać. Wróciłem się po aparat fotograficzny, żeby zrobić zdjęcie, ale nie udało się. Pomyślałem sobie, żeby zapukać do tego domu, ale jakoś mi nie pasowało. No jak to: pchać się do obcej chałupy, rozglądać po kątach i jeszcze zdjęcia robić? - pyta retorycznie.

Więcej szczęścia miał następnego dnia.

- Może domownicy zorientowali się, że ktoś zainteresował się ich statkiem i specjalnie odsłonili okno, żeby cały był widoczny? - zastanawia się rzeźbiarz. - Jak już był na widoku, to trochę przestał mi się podobać, bo był zrobiony z jakiegoś plastiku. Postanowiłem, że zrobię piękniejszy, bo z drewna.

Jako że był to jego pierwszy statek, więc majstrował przy nim najdłużej, ale i wyszedł największy ze wszystkich. Nie przywiózł go na spotkanie w Rawie, bo nie chciał zmieścić się do auta.

Zaczął też rzeźbić w drewnie, a swoje dzieła wystawia na podwórku zagrody. Wśród nich uwagę zwracają zwłaszcza dwa konie naturalnej wielkości.

To, co chce wyrzeźbić, zwykle rodzi mu się w głowie, jak na przykład zespół muzykantów ludowych, których sobie wymyślił i tak, jak ich widziała jego wyobraźnia, uwiecznił w drewnie. Ale czasem zdarza się, że rzeźbi to, co mu się akurat spodobało. Mógłby zrobić zdjęcie takiego obiektu, ale ma większe zaufanie do swoich oczu.

- Napatrzę się i zapamiętuję wszystko, a później pędzę i zabieram się do roboty od razu, żeby nie zapomnieć - zdradza tajniki swojego warsztatu, który opanowywał samodzielnie.

Narzeka, że brakuje mu dobrych narzędzi rzeźbiarskich, które przydałyby się podczas rzeźbienia detali. - Przecież samym nożem nie da się ładnych ust czy oczu wykroić - tłumaczy.

Czasem zatrzymują się przy jego zagrodzie obcy ludzie zainteresowani tym, co robi.

- Bywa, że chcą coś kupić, ale zawsze by chcieli, żeby im rzeźbę oddać prawie za darmo - opowiada. - No to wolę, żeby została ze mną, chociaż mam tylko 800 złotych emerytury.

Pan Marian zapewnia, że będzie prowadził swoją działalność, dopóki tylko będzie mógł.

- Jak tylko zdrowie pozwoli, całe podwórko zastawię rzeźbami - śmieje się.

Podziw wzbudzają także lalki Józefy Domańskiej z Zagórza. Kolekcja, jaką zgromadziła w swoim domu, liczy już ponad 300 egzemplarzy. Seniorka naprawia zniszczone lalki i kompletnie je ubiera, wyposażając nawet w bieliznę, skarpetki czy pończochy i buciki. Zajęła się twórczością 15 lat temu.

- Babcia zaczęła to robić, gdy powyrastały jej wnuczki - mówi Jolanta Galińska, wnuczka pani Józefy, z zawodu krawcowa, prowadząca swój zakład w Rawie Mazowieckiej. - Pozbierała wszystkie lalki, jakie po nich zostały, ponaprawiała i ubrała w uszyte przez siebie stroje.

Artystka z Zagórza na lalkowe stroje przerabia sukienki po swoich córkach, korzysta także ze ścinków, których dostarcza jej wnuczka-krawcowa.

- Każda lalka ma swoją historię - podkreśla Jolanta Galińska. - Na przykład ktoś przywiózł kiedyś babci samą główkę, znalezioną nad morzem, a babcia dorobiła całą resztę, ubrała i wyszła prześliczna lalka.

Wnuczka pani Józefy zwierza się, że odziedziczyła umiejętności po babci i zapewnia, że będzie kontynuowała jej dzieło. Zwłaszcza że już trochę lalek ubrała własnoręcznie dla swoich dzieci.

Roman Bednarek

dziennikarz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.