Załomotali nocą do drzwi: 35. rocznica wprowadzenia stanu wojennego

Czytaj dalej
Fot. Sławomir Burzyński
Sławomir Burzyński

Załomotali nocą do drzwi: 35. rocznica wprowadzenia stanu wojennego

Sławomir Burzyński

Internowane kobiety były przekonane, że wywożą je do Związku Radzieckiego, na Syberię. Krzyże Wolności i Solidarności dla skierniewickich działaczek Solidarności internowanych 13 grudnia 1981 roku.

Uroczystość wręczenia odznaczeń państwowych kobietom prześladowanym, aresztowanym i internowanym w stanie wojennym odbyła się we wtorek, 13 grudnia w Pałacu Prezydenckim w Warszawie w 35. rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego.

Krzyże Wolności i Solidarności otrzymały m.in. Elżbieta Sadowniczyk, Halina Morgaś i Anna Urbanowicz ze Skierniewic, działaczki Solidarności internowane w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Ponadto Elżbieta Sadowniczyk za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej, została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

13 grudnia 1981

Elżbieta Sadowniczyk nie chce wracać do tamtych dni. Anna Urbanowicz swoje wspomnienia spisała 10 lat temu, poczynając od kilkunastu minut przed północą, gdy do jej mieszkania w bloku przy ul. Sobieskiego załomotali esbecy w towarzystwie milicjantów i zawieźli ją na komendę milicji:

„— Pamiętam, że była już m.in. Ela Sadowniczyk i Ela Tądera. Czekaliśmy na pozostałych. Dowieźli Andrzeja Przytułę, Ankę Bielańską, Iwonę Zubowicz, Zosię Łazęcką, Andrzeja Popiela, Grześka Okrucha, Mariana Grochowskiego.

Nad ranem zawieźli nas do więzienia w Łowiczu. Wyskakiwaliśmy z więźniarki, ciemno, straszny mróz i ujadające psy. Sceneria, którą znałam z filmów odtwarzających czasy hitlerowskiej okupacji.

Łowicz to jest męskie więzienie. Dla nas kobiet wydzielono osobną, dwunastoosobową celę. (…)

Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia kobiety zapakowano do blaszanej suki i wieziono od wczesnego rana do późnego wieczora - jak się okazało, do aresztu śledczego w Warszawie. Służba Bezpieczeństwa mimo, że już nas aresztowała, nie ustawała w szykanach. Internowanym z Warszawy powiedziano, że przyjeżdża transport k... i złodziejek, które będą z nimi w celi. Kiedy weszłyśmy, już w okryciach z dużymi literami ZK na plecach kurtek, one stłoczone w milczeniu nas obserwowały. Nagle śp. Teresa Tomczyszyn-Wiśniewska (polonistka z warszawskiego liceum) zawołała: to nie żadne k..., to internowane, jest Ania Urbanowicz ze Skierniewic, ja ją znam z Solidarności Nauczycielskiej.

Nie minęły chyba dwa dni, kiedy zaczęto wywoływać nas z celi, jedną po drugiej. Zaprowadzono mnie do jakiegoś małego pomieszczenia. Było ich trzech w cywilu. Najpierw zaczął jeden - czy wiem dlaczego się tu znalazłam? Odpowiedziałam, że nie wiem, ale widać takie czasy nastały, że porządnych ludzi się zamyka, a bandyci na wolności. Na to któryś się wściekł i zaczął krzyczeć, że takich jak ja to dawno należało zamknąć i nie byłoby tego wszystkiego, że właśnie porządni ludzie dziękują im, że zrobili porządek i tylko pytają, dlaczego tak późno? Kiedy już się wykrzyczał, trzeci z nich, który dotąd siedział cicho, zaczął tłumaczyć, że on wie, że ja chciałam dobrze i mój błąd polegał na tym, że uwierzyłam i zadałam się z nieodpowiednimi ludźmi. Bo związek do własnych celów przechwycili tacy ludzie jak Kuroń, Michnik, Moczulski.

Wreszcie święta Bożego Narodzenia. Wigilia - jajko na twardo, chleb ze smalcem, margaryna, herbata. Na stół położyłyśmy prześcieradło. Śpiewałyśmy kolędy i kiedy zgasło światło, słychać było tłumiony płacz.
Nie pamiętam dokładnej daty, ale chyba około 17 stycznia raniutko zerwano nas z komunikatem - pakować się. Nie wiedziałyśmy dokąd. Było bardzo zimno, mróz trzaskający.

Kilkanaście godzin z krótkim postojem na herbatę na komendzie w Olsztynie. Pamiętam, że nie mogłam wypić tej herbaty. Pływały w niej włosy i jakieś kłaki, myślałam, że to psia sierść. Cały czas mówiono nam, że granica już niedaleko. Byłyśmy utwierdzane w przekonaniu, że wywożą nas do Rosji. Zapanował smutek i atmosfera przygnębienia. Wszystkie wiedziałyśmy, jak do tej pory kończyły się w naszej historii zrywy wolnościowe. Żadna nic nie mówiła, w sercu modliłyśmy się.

Konwój perfidnie zatrzymał się na krótki postój rzekomo dla rozprostowania nóg przy tabliczce z napisem GRANICA PAŃSTWA.
Byłyśmy przekonane, że za chwilę będziemy w Rosji. Nie potrafię opisać, co wtedy czułyśmy. Wiedziałam, że nie zobaczę swojego syna ani rodziny już nigdy. Perfidię "zabawy" bezpieki oceniłyśmy, gdy za chwilę transport zatrzymał się przed jasno rozświetlonym, pięknie oszklonym frontonem domu w zimowej, bajkowej scenerii. Jedna z koleżanek poznała, że to dom wczasowy radiokomitetu.

I tak zaczęły się nasze „wczasy”. Po więziennych pryczach w Łowiczu i Warszawie to był luksus. Rychło okazało się, że ten luksus ma swoją cenę. Dwuosobowe pokoiki musiały pomieścić 4 osoby. W szczytowym okresie było nas prawie 400 kobiet. Redagowany był biuletyn informacyjny.

Bardzo pomagali nam żołnierze pilnujący na zewnątrz budynku. Uprzedzali o rewizjach, przesyłali na wolność nasze grypsy, informowali o wszystkich decyzjach, które nas dotyczyły, a które zdołali usłyszeć. Ostrzegali o kapusiach wśród swoich kolegów.

Na zupełnie osobne wspomnienia zasługuje wielka rola kościoła w tym smutnym dla nas czasie. Ksiądz proboszcz gołdapskiej parafii Aleksander Smędzik nie ustawał w staraniach o otoczenie nas opieką duchową. Kiedy wreszcie udało się mu wejść do budynku i na korytarzu odprawić niedzielną mszę św., byłyśmy pełne nieufności, że to może być tzw. ksiądz patriota na usługach bezpieki. Lody pękły, kiedy od żołnierzy otrzymałyśmy potwierdzenie, że to proboszcz tutejszej parafii. Za ołtarz służył nam stół pingpongowy. Oprawą liturgii był nasz śpiew. Piękne głosy góralek z Zakopanego i gra na gitarze sprawiały, że na chwilę zapominałyśmy, gdzie jesteśmy.

Gołdap opuściłam 23 lipca 1982 roku, po 7 miesiącach i 11 dniach”.

Krzyż

Krzyż Wolności i Solidarności jest nagrodą ustanowioną w 2010 r. dla działaczy opozycji wobec dyktatury komunistycznej.

- Jesteście bohaterkami naszej wolności - mówił prezydent RP Andrzej Duda podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim. - Stan wojenny był aktem bandyckim, przeciwko społeczeństwu, które w zdecydowanej większości ucierpiało - powiedział.

Część kobiet jadących autokarem na uroczystość do Warszawy zatrzymała się rankiem w Skierniewicach, gdzie zjadły śniadanie, mogły się też odświeżyć.

- Bardzo ładnie zachował się prezydent miasta Krzysztof Jażdżyk, który zafundował to śniadanie. Serdecznie dziękujemy - kwituje Anna Urbanowicz.

Sławomir Burzyński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.