W miniony weekend zawalił się dach parterowej kamienicy przy ulicy Batorego. O tym, że dach tego budynku znajduje się w bardzo złym stanie technicznym i grozi zawaleniem, pisaliśmy już w marcu tego roku. Do czasu zawalenia się dachu mieszkały w nim cztery osoby. Na szczęście nie doszło do tragedii.
Zły stan budynku przy ulicy Batorego 54 był widoczny gołym okiem. W marcu zwrócił na niego uwagę mieszkaniec innej kamienicy przy tej samej ulicy.
- To niesłychane! Z tego budynku odpadają cegły i spadają na ulicę! - alarmował mężczyzna. - Ten dom się wali i zagraża przechodniom. Najważniejsze jednak, że tam wciąż mieszkają ludzie, a dach jest tak zrujnowany, że w każdej chwili może się zawalić. Na co wszyscy czekają? Na tragedię!?
Informacja o zrujnowanym budynku dotarła też do Miejskiego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Skierniewicach. Instytucję powiadomiła skierniewicka straż miejska.
- Skontrolowaliśmy ten budynek natychmiast po interwencji strażników miejskich i uznaliśmy, że jego stan techniczny nie pozwala na jego użytkowanie - ocenia Marek Kłopocki, szef Miejskiego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Skierniewicach. - Podczas kontroli byłem na poddaszu i tam wyraźnie widać, że strop jest częściowo zawalony. Wydaliśmy decyzję o wyłączeniu obiektu z użytkowania po rygorem natychmiastowej wykonalności. Oznacza to, że właściciel powinien wyprowadzić lokatorów i zabezpieczyć ten budynek, wygradzając również chodnik, biegnący przy nim.
Chociaż decyzja została wydana z rygorem natychmiastowej wykonalności, Włodzimierz Ferfet - właściciel nieruchomości - nie zastosował się do niej. Znalazł inne rozwiązanie.
- Właściciel nieruchomości złożył za naszym pośrednictwem odwołanie od naszej decyzji do wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego mówi Marek Kłopocki. - Nie sądzę jednak, aby wojewódzki inspektor uwzględnił jego odwołanie po zapoznaniu się z dokumentacją tego budynku, jaką sporządziliśmy.
Ale stało się inaczej. Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego uchylił decyzję skierniewickiego inspektoratu i nakazał jej ponowne rozpatrzenie.
- Przyznaję, że nie spodziewałem się takiej reakcji. Powodem uchylenia naszej decyzji miało być sformułowanie użyte w protokole po naszej kontroli. Napisaliśmy tam, że budynek grozi zawaleniem, a nie, że wali się - komentuje decyzję jednostki nadrzędnej Marek Kłopocki. - A właściciel nieruchomości, delikatnie mówiąc, uchyla się od wszelkich swoich zobowiązań, nie bacząc na to, że tam mieszkają ludzie.
Zanim skierniewicki inspektor nadzoru budowlanego wyłączył budynek z eksploatacji, miasto wyprowadziło z niego samotną matkę z dziećmi, przyznając mieszkanie komunalne.
- Są tam bardzo trudne warunki do zamieszkania, więc przydzieliliśmy rodzinie lokal w naszych zasobach - informował nas w marcu Piotr Zawadzki, naczelnik wydziału gospodarki komunalnej i ochrony środowiska w urzędzie miasta. - Jednak jak tylko mieszkanie się zwolniło, właściciel wprowadził następnego lokatora.
Po interwencji inspektora nadzoru budowlanego w marcu miasto wyprowadziło jeszcze jedną rodzinę do jednego ze swoich mieszkań komunalnych.
Po zawaleniu się dachu w sobotę, 24 lipca, skierniewicki inspektor nadzoru budowlanego przeprowadził kolejną kontrolę stanu budynku. Pod nieobecność właściciela, który wyjechał ze Skierniewic na letni wypoczynek.
- Nasza decyzja po tej kontroli jest jednoznaczna: należy natychmiast wyłączyć z użytkowania południowo-wschodnią część budynku, znajdującą się właśnie pod zawalonym dachem, i wyprowadzić lokatorów, co należy do obowiązku właściciela nieruchomości. W każdej chwili bowiem może tam dojść do tragedii - podkreśla Marek Kłopocki. - Powinno się też natychmiast rozebrać lub zabezpieczyć ścianę szczytową od południowej strony, która w każdej chwili również może runąć. Jeśli zawali się do wnętrza budynku, to pół biedy, pod warunkiem jednak, że nie będzie tam już lokatorów. Jeśli natomiast zawali się na zewnątrz, może po prostu kogoś zabić.
W części budynku z zawalonym dachem znajdują się dwa lokale mieszkalne, w których mieszkają cztery osoby - matka z synem w jednym i ojciec z synem w drugim. W oficynie znajdującej się w podwórku mieszkanie wynajmuje jeszcze jedna lokatorka, ale tam akurat nie ma zagrożenia.
Gdy pojawiłem się na miejscu, lokatorka jednego z najbardziej zagrożonych mieszkań wróciła właśnie z urzędu miasta, gdzie udała się po pomoc. Było akurat po ulewie i do jednego z pomieszczeń przez dziurę w stropie strumieniem lała się woda.
- Nie nadążam z jej wylewaniem - mówi dwudziestoletni syn lokatorki.
- Byłam u pani sekretarz miasta, ale nie wiem, czy uda się znaleźć dla nas jakieś lokum. Mam czekać na telefon z miasta - mówi kobieta. - Mieszkam tutaj od 2001 roku i bezskutecznie staram się o mieszkanie komunalne. Otrzymuję odpowiedź odmowną, ponieważ nie spełniam kryteriów. I tak mieszkamy w warunkach urągającym wszelkim standardom. Przez te dwadzieścia lat właściciel nie zrobił dosłownie nic. Gdy na własną rękę wykonałam jakiś remont, to nawet nie zgodził się na zwrot kosztów. Więc nie zapłaciłam mu czynszu. Mamy tutaj tylko prąd i bieżącą zimną wodę, bez odpływu. Z każdego zmywania musimy wynosić ją na zewnątrz. Łazienki też nie ma. A czynsz wynosi 510 zł miesięcznie!
Jeszcze tego samego dnia los uśmiechnął się jednak do lokatorki mieszkania pod zawalonym dachem.
- Znaleźliśmy dla tej pani mieszkanie w zasobach miejskich przy ulicy Jagiellońskiej, jest bardzo zadowolona - poinformowała we wtorek sekretarz miasta Edyta Cieślak. - Mieszkanie jest wyszykowane i gotowe do zamieszkania. Może się tam wprowadzić w każdej chwili.
Pozostają jednak jeszcze dwaj lokatorzy drugiego mieszkania pod zawalonym dachem.
- Obowiązek zapewnienia mieszkańcom lokalu zastępczego spoczywa na właścicielu nieruchomości, jeśli jednak ci państwo zwrócą się do prezydenta po pomoc, to ją otrzymają - podkreśla Edyta Cieślak. - Ale na razie nie wykazali takiej inicjatywy.