Zdaniem lekarzy Marzena nie spełnia kryteriów
Marzena Ciesielska-Gratys o tym, że ma raka, dowiedziała się w swoje urodziny, w marcu tego roku. Od dłuższego czasu źle się czuła, ale nie podejrzewała, że jest poważnie chora. Paradoksalnie wykrycie choroby zawdzięcza firmie, która zwolniła ją z pracy. Wpłat należy dokonywać na konto Fundacji Pomocy Społecznej "Chodźmy Razem" BZ WBK 1 oddział w Skierniewicach z dopiskiem: "Na leczenie Marzeny Ciesielskiej-Gratys" nr rachunku: 63 1090 2590 0000 0001 2985 9844
W lutym kilkanaście osób w jednym z działów warszawskiej korporacji, w której od 19 lat pracowała Marzena, otrzymało wypowiedzenia z pracy. Od prawie dwóch dekad związana z jedną firmą poczuła, że świat zatrząsł się w posadach. Zanim rozpoczęła rozsyłanie CV w poszukiwaniu nowej pracy, postanowiła skorzystać z opieki medycznej gwarantowanej przez byłego pracodawcę.
W prywatnej klinice zrobiła badania. Dwa dni później wieczorem odebrała telefon. Lekarzowi nie podobało się zdjęcie mammograficzne lewej piersi. Miała wykonać kolejne. Wtedy po raz pierwszy 41- latka poczuła potężne ukłucie strachu.
Powtórzyła badanie i zrobiła biopsję. Wynik otrzymała tuż przed świętami wielkanocnymi. Brzmiał jak wyrok: rak.
- Bałam się bardzo, co to będzie... czy umrę... co z dziećmi... - wspomina.
Początkowo wyniki nie wyglądały aż tak źle, nie było receptorów wskazujących na dużą złośliwość. Kobieta łudziła się nadzieją, że zmiana będzie łagodna.
Termin operacji wyznaczono na 12 maja, do szpitala pojechała po pierwszej komunii najmłodszej córki Basi. Kiedy dziewczynka codziennie uczęszczała do kościoła w ramach białego tygodnia, jej mama w szpitalu dochodziła do siebie po radykalnej mastektomii i usunięciu węzłów chłonnych dołu pachowego.
- Początkowo zakładano usunięcie guza i oszczędzenie piersi, ale kiedy okazało się, że zamiast jednego guza są trzy, odjęto mi całą pierś - mówi Marzena.
Jak się czuje kobieta pozbawiona piersi?
- Strasznie - przyznaje skierniewiczanka.
Rozpoczęło się leczenie. Marzena odbyła sześć cykli chemioterapii, teraz musi odczekać kilka tygodni, by przejść radioterapię. Bezpośrednio po jej zakończeniu powinna otrzymać herceptynę. Najpóźniej do połowy lutego.
Herceptyna to preparat zarejestrowany do leczenia pacjentek chorujących na nowotwór określany jako HER 2 dodatni czyli hormonozależny. Taki, który wykazuje nadekspresję receptorów zwiększających agresywność komórek rakowych. To wyjątkowo groźny typ nowotworu, na który cierpi około 20 procent kobiet z rakiem piersi. Rokowania są najlepsze w przypadku natychmiastowego działania.
Herceptynę zaleca Marzenie kilku lekarzy specjalizujących się w onkologii klinicznej.
- Tymczasem lekarze onkolodzy poinformowali, że w związku z zaawansowaną chorobą nie kwalifikuję się do podania tego leku. Program leków nie przewiduje go do podania pacjentkom w moim stadium choroby - opowiada skierniewiczanka. - To oznacza, że nigdzie na terenie Polski nie zostanie dla mnie ten lek zrefundowany. Chyba, że zostanę przyjęta do europejskiego programu klinicznego - tłumaczy.
Marzena ma męża Pawła i troje dzieci: 9-letnią Basię, 13-letnią Małgosię i 16-letniego Mateusza. Teraz koncentruje się przede wszystkim na swoim zdrowiu. Dba o siebie i o właściwą dietę, rehabilituje rękę, która tego wymaga po operacji usunięcia węzłów chłonnych oraz docenia w pełni, ile znaczy dla niej rodzina.
- W tym pędzie nie doceniałam, jakiego wspaniałego mam męża i jakie cudowne dzieci - mówi ze wzruszeniem. - Fakt, że Paweł o mnie dba, że dla nas na przykład gotuje, był czymś całkowicie naturalnym. Nie widziałam tego wcześniej, a teraz wiem, że mam dużo szczęścia. Nie chcę go stracić - mówi.
Cała terapia herceptyną to koszt około 170 tys. złotych. Marzena nie ma takich pieniędzy. Niezręcznie jest jej prosić o pomoc, ale z drugiej strony musi zrobić wszystko, żeby wyzdrowieć.
- Nie spełniam kryteriów NFZ - z żalem mówi 41-latka. - Dlaczego? Mam czekać, aż będzie jeszcze gorzej, wtedy lek zostanie zrefundowany - mówi z goryczą.