Żeby nikt nie zamarzł
W każdy mroźny wieczór patrole policji i straży miejskiej sprawdzają meliny bezdomnych. Tej zimy do schronisk trafiło 12 osób ze Skierniewic.
Zrujnowany drewniak przy ulicy Skłodowskiej. W oknach ciemno, ale wąska smuga dymu z komina wskazuje, że dom nie jest opuszczony. Pod butami Leszka Krzyżanowskiego i Zbigniewa Cabana, skierniewickich strażników miejskich, skrzypi śnieg. Jest prawie minus dziesięć!
Świecąc latarką przez brudną firankę trudno w środku cokolwiek dostrzec, strażnik puka w okno, potem w drzwi.
Za szybą jakiś ruch, mężczyzna wygrzebuje się z barłogu, otwiera drzwi. To pan Tadeusz, zagrzebana w drugim barłogu pani Romana mruży oczy przed ostrym promieniem światła latarki. W stojącej w kącie kozie tli się wątły płomyk ognia.
- Wszystko w porządku, macie czym palić? - dopytuje Zbigniew Caban.
Jak w każdy mroźny wieczór patrol straży miejskiej objeżdża miasto. Sprawdzane są pustostany, komórki, piwnice i inne miejsca znane strażnikom, gdzie bezdomni (głównie to bezdomni z wyboru) spędzają noce. Jednym z takich miejsc jest komórka na posesji przy ulicy Poniatowskiego. Powybijane szyby w oknach pobliskiego domu wskazują na niewielkie zainteresowanie właściciela stanem swojego majątku. Przynajmniej do czasu, gdy wszystkiego z domu nie wyniósł i nie sprzedał.
W komórce nikogo nie ma, choć zazwyczaj gospodarz gości kolegów, co widać po butelkach i barłogu. W środku zimno jak na zewnątrz.
- Z ośrodka pomocy dostał piecyk i węgiel, ale koza poszła na złom, węgiel też sprzedał. Pieniądze oczywiście na alkohol - mówi strażnik.
Nikogo także nie ma w opuszczonym, zrujnowanym budynku komunalnym przy ulicy Batorego 44. Każdy metalowy element został już wyrwany ze ściany i kaflowych pieców, zdemontowano również zabezpieczenia otworów. Do wiosny budynek będzie rozebrany.
Patrol odwiedza również dwie ruiny przy ulicy Mickiewicza. Bezdomnych tam nie ma, strażnicy sprawdzają zabezpieczenia otworów okiennych. Są nienaruszone. Kamienica pod numerem 14 jest już sprzedana, natomiast nieustalony stan prawny budynku na posesji nr 10 może wymusić na samorządzie jego wyburzenie. Oby jak najszybciej.
Jak się okazuje, prawie nikt nie koczuje w pustostanach, bo pięcioosobowa grupka wybrała ciepłe pomieszczenia dworca kolejowego. W poczekalni śpią na ławce panowie Robert i Mariusz, natomiast w okolicy ubikacji biesiadują panowie Janusz, Witold i Artur. Podróżni omijają to miejsce, podobnie jak ochrona dworca.
Tego wieczoru nie było potrzeby odwożenia kogokolwiek do schroniska w Radomsku czy Poddębicach. Za to kilka dni wcześniej strażnicy przekonali mieszkańca województwa podlaskiego, żeby skorzystał z noclegu w ośrodku Ametyst. Mężczyzna zamierzał spędzić noc na klatce schodowej bloku przy ul. Wagnera 2. Straż miejską powiadomili o nim mieszkańcy.
- Należy w tym miejscu bardzo mocno podziękować mieszkańcom bloku Wagnera 2, że zachowali czujność w tej sytuacji, bo być może uniknęliśmy tragedii - chwali zachowanie lokatorów Artur Głuszcz, komendant SM.
Z kolei na osiedlu Rawka policyjny patrol napotkał w minionym tygodniu leżącego twarzą w śniegu 52-latka, mieszkańca tego osiedla. Był wychłodzony i wszystko wskazywało na to, że mocno pijany. Policjanci przewieźli go do szpitala, gdzie został zbadany, potem noc spędził na komendzie.
Od początku zimy do schronisk odwieziono 12 osób ze Skierniewic, gdzie przebywają do tej pory.
- Oprócz pana, który już na drugi dzień uciekł i nie wiadomo, gdzie przebywa. Pozostali są w schroniskach, przychodzą do nas rachunki, płacimy za ich miesięczny pobyt w zależności od schroniska, od 500 do 600 złotych. Mają za to miejsce do spania i posiłek - mówi Janina Wawrzyniak, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Skierniewicach.
Pracownicy MOPR nie czekają na nieszczęście i gdy nadciągają mrozy wolą działać profilaktycznie, choć jak mówi szefowa MOPR, ich podopieczni nie zdają sobie sprawy z zagrożenia.
- To policji, straży miejskiej i nam zależy, żeby nie zamarzli. Oni nie widzą problemu, tak jak na przykład mieszkańcy rudery przy ulicy Skłodowskiej, którzy nie życzą sobie nawet rozmowy na temat schroniska. Podpisali, że się nie zgadzają i już, a my podczas mrozów żyjemy w niepewności - wzdycha Janina Wawrzyniak.
Jak dodaje, większość z tych osób żyje na ulicy, bo taki ich wybór.
- Nie znam sytuacji, żeby ktoś z nich stracił mieszkanie z powodu biedy czy nieszczęścia - mówi.
Na prostą wychodzą wyjątki, z kilkunastu do w miarę normalnego życia wróciło dwóch. Jeden z mężczyzn pozostał w ośrodku, gdzie pracuje i stara się na powrót nie stoczyć, drugi również znalazł pracę daleko od Skierniewic, przerywając więzi z kompanami od kieliszka.