Zesłani do białego piekła
Sybir nie jest pojęciem geograficznym, ale symbolem represji caratu, a później Stalina i jego pogrobowców wobec Polski i Polaków. Dlatego więzienia, obozy, zsyłki na całym terytorium ZSRR i polskie cierpienia z tym związane nazywamy "Sybirem’", a ofiary tego "Sybiru’"-"Sybirakami’".
W 1989r. Skierniewicki Oddział Związku Sybiraków liczył 170 osób. Dzisiaj pozostała ich już tylko garstka. W latach 1940-41 nastąpiły cztery masowe wywózki ludności polskiej z Kresów na Sybir i do Kazachstanu. W lutym, kwietniu, czerwcu 1940r. oraz w czerwcu 1941r. Jedyną ich winą było to, że byli Polakami. 13 kwietnia minęła 75 rocznica ich deportacji.
Nieżyjący już skierniewiczanin Leon Maciejak jako ośmiolatek trafił z rodziną do Kazachstanu. Pamięć o nim pielęgnuje jego żona Wiesława opowiadając o syberyjskiej gehennie. Rodzice Leona, mieszkańcy Skierniewic, w poszukiwaniu lepszej pracy i warunków życia wyjechali przed wojną na Kresy, zamieszkali niedaleko Wilna, tam urodziły się ich dzieci. I tam zastała ich wojna. 17 września 1939r. zza wschodniej granicy wkroczyły wojska sowieckie. Ojciec Leona, policjant, wiedział, że jeśli wpadnie Rosjanom w ręce zostanie zamordowany.
Opuścił dom, aby się ukryć i przeczekać aż wszystko się uspokoi. Nigdy już do domu nie powrócił. Zaginął bez wieści. W tym czasie zaczęły się wywózki na Syberię. Leona, jego brata Andrzeja, małą siostrzyczkę Basię, matkę i starszą babcię obudziło którejś nocy walenie kolbą karabinu w drzwi i rozkaz: "Ubierać się i na dworzec!". Jechali ponad miesiąc stłoczeni w towarowym wagonie z innymi wygnańcami, siedząc na podłodze, w mrozie, o głodzie, bez możliwości umycia się. Trudno powiedzieć ile osób zmarło po drodze. Gdy pociąg na chwilę zatrzymywał się na stepie zmarłych wywlekano z wagonów. Wreszcie pociąg zatrzymał się na dobre, a pasażerom kazano wysiadać. „Tu macie zostać i żyć!” – rozkazał jeden z żołnierzy.
Oczom zesłańców ukazał się bezkresny, zasypany śniegiem step. Zamieszkali w dołach w ziemi zwanych dumnie – ziemiankami. Rodzina Leona miała względne szczęście. Po pewnym czasie trafili do pobliskiej wioski, do chałupy samotnej gospodyni z córką. Pomagali w mizernym gospodarstwie, dostając za to równie mizerne wyżywienie, ale mieli dach nad głowa i nie groziła im śmierć głodowa. Latem pracowali ponad siły na kołchozowych polach. Gdy nastał rok 1941 wśród zesłańców rozeszły się słuchy, że na terenie Związku Radzieckiego jakiś generał tworzy wojsko polskie. Generał nazywał się Anders. Matka Leona ubłagała swojego starszego syna Andrzeja, aby wyrwał się z tej biedy i zaciągnął do armii generała.
Chłopak był co prawda za młody i nie chciał opuszczać rodziny, ale załamana niepewnym jutrem matka tłumaczyła, że może chociaż jemu uda się w ten sposób przeżyć. Andrzej Maciejak przeszedł cały szlak bojowy z armią Andersa. Walczył pod Monte Cassino, otrzymał wiele odznaczeń za odwagę. Po wojnie, jako "wróg Polski Ludowej" nie mógł powrócić do kraju. Do końca życia w 1977 r. pozostał w Anglii.
W kolejnym roku syberyjskiej gehenny matce Leona kazano zgłosić się do siedziby NKWD, aby podpisać zgodę na przyjęcie paszportu radzieckiego. Odmówiła, gdyż zamknęło by jej to drogę ewentualnego powrotu do Polski. Trafiła za to na dwa lata do łagru. Po powrocie nigdy nie opowiadała nikomu jak wyglądało tam jej życie. Podczas uwięzienia matki dzieci przebywały w radzieckim domu dziecka. Młodsze dzieci pobierały skromne nauki, starsze musiały pracować. Leon został zatrudniony w fabryce zabawek. Pod tą nazwą kryła się wytwórnia elementów do pocisków karabinowych. Dzieci były cały czas głodne, ciągle chorowały. Choroby przywiezione z Syberii ciągnęły się za nimi do końca życia.
W 1946 r. matka i dzieci powrócili do Polski. Osobnymi pociągami. Nic o sobie nie wiedząc. Matka Leona zatrzymała się u rodziny w Skierniewicach i przez Polski Czerwony Krzyż rozpoczęła poszukiwania dzieci. Po trzech latach rozłąki w starej, zniszczonej kobiecie (tak naprawdę wcale nie starej) mała Basia nie rozpoznała matki. Dopiero brat rozwiał jej wszelkie wątpliwości.
Z rodziny Maciejaków wywiezionych na Sybir wciąż żyje i mieszka w Skierniewicach mała Basia – teraz pani Barbara. Ale niechętnie wraca do gorzkich wspomnień z dzieciństwa.
Nie tylko Kazachstan był miejscem zesłania skierniewiczan. Wielu z nich trafiło do łagrów na Uralu. Tym razem zsyłka miała miejsce tuż po zakończeniu II wojny światowej. Losy polskich patriotów aresztowanych przez NKWD i zesłanych na katorgę, przedstawił Karol Zwierzchowski w swojej książce „Skierniewice w czasie II wojny światowej”. W nocy z 19 na 20 stycznia 1945r. aresztowano prawie wszystkich z dowództwa Armii Krajowej w Skierniewicach.
Jak pisze K. Zwierzchowski, nazwiska i adresy ludzi ze skierniewickiej AK podał NKWD-zistom Wiktor Walczak „Igor” – także działacz AK. Mjr Edward Ziółkowski, który przeżył łagry, wspominał po latach: "Chciałbym się dowiedzieć prawdy o Igorze, który nas wszystkich wybierał z domów wraz z ruskimi." Aresztowani osadzeni zostali w willi Bęczkowskiego przy ul. Piłsudskiego (obecnie Sanepid) oraz w domu przy ul. Prymasowskiej 3.
Następnie przewożono ich do różnych aresztów na przesłuchania, aż wreszcie z Dęblina wyruszyli w bydlęcych wagonach w długą podróż do łagru Baskaja w rejonie Kizieł na Uralu, gdzie przebywali przez trzy lata. Nie wszyscy stamtąd powrócili: prof. Artur Wittenberg, burmistrz Skierniewic; inż. Władysław Spinek; Franciszek Szymczyk, pracownik skierniewickiego magistratu; Jan Lankiewicz, sierżant skierniewickiego 18 Pułku Piechoty.
Wśród wywiezionych skierniewiczan, którym udało się przetrwać obóz był m.in. Jerzy Leski, absolwent Akademii Sztuk Pięknych. Swemu rodzinnemu miastu pozostawił pamiątki – własnoręcznie wykonany w kamieniu według własnego projektu herb miasta Skierniewice, umieszczony na ratuszu oraz pamiątkową tablicę wmurowaną w pałacową bramę z okazji 500-lecia miasta. Należał też do grupy artystów z warszawskiej ASP, którzy w 1939 roku rekonstruowali uszkodzone podczas bombardowania ołtarze i obrazy w kościele św. Jakuba w Skierniewicach.
Niektórym z aresztowanych skierniewickich działaczy udało się uciec z transportu. Ppor. Wiesław Konstanciak wkrótce po aresztowaniu wyskoczył z wiozącej więźniów ciężarówki tuż koło obecnego Pałacu Ślubów. Strażnicy strzelali za nim, jeden z pocisków ranił go w stopę, jednak ucieczka się była pomyślna.
Pchor. Kazimierz Markiewicz wyskoczył z pociągu jeszcze na ziemiach polskich. Jemu się udało, następnych, którzy wyskoczyli z wagonu zastrzelili radzieccy konwojenci.
Kpt. Antoni Ratyński tak wspomina pobyt w obozie Baskaja: „Warunki bytowania były ciężkie. Śnieg i tęgi mróz, brak leków, wyżywienia bardzo słabe. Liczba zmarłych dochodziła czasem do 20 dziennie. Zmarłych wywożono niemal nagich poza obóz, grzebano w śniegu, a potem po rozmarznięciu, w ziemi we wspólnej mogile, bez prowadzenia jakiejkolwiek ewidencji.”
Jesienią 1947 roku rozeszła się po obozach wieść, że Polacy będą odsyłani do domów. Naczelnik NKWD wzywał ich na rozmowy i załatwianie formalności. 1 października 1947 roku wyruszyli w podróż do Polski.
Aneta Kapelusz