Żywi umarli zamknięci w fotografii
Trudno w dzisiejszych czasach nawet wyobrazić sobie, że fotograf robi studyjne zdjęcie zmarłej osobie pozując ją na osobę żyjącą. Ustawia elegancko ubrane i ufryzowane zwłoki na specjalnym stelażu, który nadaje im wyprostowaną postawę, ramię opiera na poręczy krzesła, w dłoń wkłada książkę lub bukiet kwiatów, oczy zostawia otwarte lub maluje tęczówki na zamkniętych powiekach.
Praktyka taka była bardzo popularna w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku na całym świecie. Również i w Polsce. Nikt się temu nie dziwił. Zdjęcie fotograficzne było drogie i nie każdy mógł sobie na nie pozwolić. Ludzie, a szczególnie dzieci, umierali często, śmierć była więc na porządku dziennym. Rodziny, które nie zdążyły sfotografować swoich bliskich za życia, robiły to po ich śmierci, ale tak by zmarli wyglądali na żywych. Nie był to brak szacunku, tylko wyraz miłości i pamięci. Później takie fotografie post-mortem noszono przy sobie w postaci medalionów czy carte de visite.
Zdjęcia wykonywane były czasem zaraz po śmierci, ale często zdarzało się, że nie było fotografa w pobliżu miejsca zamieszkania zmarłej osoby. Wtedy trzeba było poczekać na jego przybycie nawet i kilka dni. Jak w tym czasie konserwowano zwłoki, aby zachowały „świeży” wygląd? Na pewno przetrzymywano je w lodzie. Na pewno konserwacji sprzyjały zimowe miesiące i ogólnie mroźne powietrze. Pewnie były też inne domowe sposoby, o których obecnie nie wiemy. W każdym razie skutkowały.
Widocznym tego przykładem jest angielska lub amerykańska fotografia post-mortem nastoletniej dziewczyny z drugiej połowy XIX wieku. Na jasnej obwolucie wokół zdjęcia ktoś kiedyś napisał: "Panna Jeanette Glackmeyer, córka, której powyższą fotografię wykonano 9 dni po jej śmierci. Matka nie mogła rozłączyć się z jedyną córką." Można wyobrazić sobie rodzinną tragedię, która stoi za tym zdjęciem. Dziewczyna ma krótko obcięte włosy, pewnie długo i poważnie chorowała. Po jej śmierci, zrozpaczona matka chciała wciąż mieć swoje dziecko przy sobie. Wzruszające i makabryczne zarazem. Na powiększonym zdjęciu widoczny jest stelaż wokoło tułowia panienki. Suknia wygląda na niezapiętą z tyłu. Tęczówki na powiekach są domalowane. Owoc ciężkiej i solidnej pracy fotografa, zapewne specjalisty w dziedzinie fotografii post mortem.
Biorąc pod uwagę przykład fotografii pośmiertnej Jeanette Glackmeyer, czy rzeczywiście możliwe było utrzymanie przez 9 dni zwłok w tak dobrym stanie? - Oczywiście – mówi dr n. med. Jadwiga Małdyk, patomorfolog. – Znane są różne sztuki balsamowania zwłok. W XIX wieku interesowano się tym bardziej niż obecnie. Upuszczano krew zmarłego i zastępowano ją innymi substancjami. Wprowadzenie takich substancji do krwiobiegu sprzyjają balsamowaniu. Zmarły mógł być utrzymany w bardzo dobrym stanie przez długi okres czasu. Nawet bez balsamowania, przy niskiej temperaturze, zwłoki pozostawały w dobrym stanie bardzo długo.
Z czasem, gdy fotografia stała się tania i popularna ograniczono się do zdjęć z pogrzebów czy domów pogrzebowych. Zmarli ukazywani byli spoczywając w trumnach, wśród kwiatów. Takich fotografii wykonanych przez fotografów z regiony łódzkiego można spotkać bardzo wiele. Nie ma chyba domu, gdzie nie znajdowałoby się chociaż jedno stare zdjęcie post-mortem.
Fotografię 8-letniej Marychny Burchackiej ze Skierniewic wykonał w 1941 r. lokalny fotograf. Dziewczynka spoczywająca w trumnie wygląda jak Śpiąca Królewna w bieli, ładnie, spokojnie. Nie ma w tym zdjęciu nic makabrycznego. A przecież Marychna przed śmiercią bardzo cierpiała, zmarła na powikłania płucne. Jej matka, prosta kobieta, cały swój żal, tak jak umiała przelewała na papier: „Maryś nasza, Maryś droga, żal okropny jest po tobie/ Lecz tyś dumna, uśmiechnięta, śpisz spokojnie w swoim grobie./ Ciocie cię ubrały na drogę wieczności/ wyglądałaś w trumnie jak kwiat niewinności.” Następna historia, następna tragedia ukryta za fotografią post mortem.
Wiele zmieniło się od XIX wieku w podejściu do śmierci. Ludzie rzadko teraz umierają w domach. Śmiertelność niemowląt jest w prawie zerowa. Osoby zmarłe czekają na pochówek w kostnicach przyszpitalnych. Jeszcze jakiś czas temu trumny ze zmarłymi wystawiano w domach. Cała rodzina przygotowywała zwłoki, ubierała je, myła, była przy nich dzień i noc do czasu pogrzebu. Czasami całe życie domowe toczyło się w jednym pomieszczeniu, a obecność zmarłego nie robiła na nikim szczególnego wrażenia. Tzw. „zły zapach” zaczynającego się rozkładać ciała zabijano paląc wokoło aromatyczne zioła. Obecnie jest to dla większości z nas szokujące i niewyobrażalne.
- Problem pojmowania śmierci jest badawczo bardzo rozległy - mówi Aldona Plucińska, etnograf z Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. – W przeszłości charakteryzował się rozbudowaną obrzędowością. Czyniono wszystko, aby dusza zmarłego opuściła przestrzeń ziemską i przeszła do świata zmarłych. Otwierano drzwi, okna, wierząc, że w ten sposób dusza będzie mogła spokojnie opuścić dom. Zasłaniano lustra, aby członkowie rodziny zmarłego nie ujrzeli w nim wizerunku nieboszczyka, który mógłby "pociągnąć za sobą" patrzącego. Zatrzymywano wskazówki zegara bo czas ziemski zatrzymał się dla nieżyjącego.
W czasach kultury dobrego umierania, oczekując na zgromadzenie się wokół umarłego, co trwało kilka tygodni, przygotowywano portrety trumienne. W ten sposób utrwalano wizerunek zmarłego dla uczestniczących w pogrzebie i przyszłych pokoleń. Były one przytwierdzane do trumny stąd taka ich forma, a same w sobie stanowią istotny element kultury polskiej. Wycinano też w trumnie okienko, przez które można było zobaczyć osobę zmarłą. Wraz z rozwojem fotografii pojawiły się zdjęcia pośmiertne – fotografia post mortem. Fotografie takie wykonywano na pamiątkę.
Pojawiły się też zdjęcia nagrobne: dyskretne, w formie owalnej, embrionalnej, nawiązujące do powrotu do narodzin. Z czasem fotografia nagrobna ewoluowała w przeciwnym kierunku. Na cmentarzach, w Łodzi i nie tylko, można spotkać wielkie, prostokątne, kolorowe zdjęcia, z efektem rozmytej kliszy, chmurek, tęczy. Te zdjęcia są wręcz krzyczące. Przez ich kolor i wielkość bije materializm. W przestrzeń sacrum wtargnął element kultury materialnej. Analizując częstotliwość występowania zdjęć post mortem w Polsce największe ich natężenie spotykamy w latach 30-tych, a następnie w latach 70-tych XX wieku. Potem fotografowanie zmarłych w trumnach zdarza się coraz rzadziej. Jest nawet przez niektórych źle odbierane. Sama fotografia post mortem jest obrazem kultury umierania. Obiektyw kradnie wizerunek, zakłóca spokój. Jest to łamanie granicy momentu przejścia.
A jak dzisiaj wygląda fotografia pośmiertna? Czy jest ona jeszcze praktykowana i w jakiej formie?
- Zdarzało się, że kiedyś fotografowałem osoby zmarłe w trumnach na życzenie ich rodziny – opowiada Zbyszek Gradowski, skierniewicki fotograf. – Są też pogrzeby znanych osób, gdy robię takie fotografie jako dokument historyczny. Spotykam się też z taką fotografią w albumach rodzinnych. Jakiś czas temu skanowałem fotki z przedwojennego pogrzebu dla znajomej. Jednak ostatnimi czasy nie zauważyłem, by taki rodzaj fotografii zlecano fotografom. Ogólnie rzecz biorąc, fotografia pośmiertna skierniewickich fotografów nie jest mi tak bardzo znana. Mimo, że interesuję się historią miasta, nie śledziłem dokładnie tego wątku. Jednak wydaje mi się na tyle interesujący, żeby się nim zająć.
Inny fotograf ze Skierniewic, Marek Podwyszyński, mimo, że spotkał się z przykładami historycznej fotografii post-mortem i współczesnej fotografii pogrzebowej, osobiście takich zdjęć by nie wykonał. - Trudno mi to nawet konkretnie wyjaśnić – mówi M. Podwyszyński, - ale mam ambiwalentne uczucia co do takich zdjęć. To przecież nic miłego. Uważam, że zmarłych powinno się pamiętać takimi jacy byli za życia. Natomiast zupełnie czymś innym jest zdjęcie nagrobne na płytce, zrobione jeszcze za życia zmarłej osoby. Takie fotografie wykonuję od lat.
Okazuje się, że zdjęcia pośmiertne są czasami wręcz niewykonalne dla niektórych współczesnych fotografów, nie tyle z przyczyn technicznych co etycznych. - Owszem, pytano mnie kiedyś czy zrobię zdjęcia pośmiertne na pogrzebie – mówi Adam Hanuszkiewicz, fotograf - ale nie zgodziłem się. Dla mnie jest to niemoralnie i niezgodne z moimi zasadami. Taka jest moja opinia. Natomiast zdarza się, że osoby prywatne same wykonują takie fotografie. Sporadycznie, bywa nawet, że rodziny zmarłych nakręcają pogrzeb na kamerę wideo.
A jakie zdanie mają na temat tych praktyk etycy zajmujący się problematyką śmierci?
- Nie widzę niczego złego w fotografii post mortem - mówi prof. Kazimierz Szewczyk, szef Zakładu Bioetyki Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. – Jest to forma upamiętnienia bliskiej osoby. Takie praktyki stosowano od wieków. Kiedyś były to rzeźby czy portrety trumienne, a ich kontynuacja przy pomocy współczesnych środków to właśnie fotografia. Oczywiście jeśli zdjęcie jest wykonane w sposób obraźliwy lub wbrew woli zmarłego, czy jego rodziny to jest to naganne. Natomiast w innych przypadkach nie znajduję w tym problemu.
Owszem, jest czasem problem ze zdjęciami artystycznymi, bo nie wiadomo gdzie kończy się granica artyzmu. Pokazuję czasem moim studentom znane czarno białe zdjęcie post mortem – młoda dziewczyna po przeprowadzonej sekcji wygląda jakby spała. To oswajanie się ze śmiercią. Spokój śmierci. W obecnych czasach udajemy, że śmierć nie jest przynależna do porządku życia. Jest tabu. Kultura zachodnia zepchnęła ją za zasłonę milczenia. Ale powoli to się zmienia. Z Zachodu do Polski przyszła moda na tanatopraksję – zabezpieczenia ciała przed rozkładem, balsamowania, upiększania. To takie jarmarczne, zabawowe oswajanie śmierci, aby móc śmierć zaakceptować.
Brzmi to nieco groteskowo, ale właściwie nie powinno dziwić. W końcu mamy XXI wiek. W dużych polskich miastach, jak grzyby po deszczu, powstają firmy oferujące kosmetyczno-charakteryzatorskie usługi pośmiertne. Profesjonalny makijaż wykonany specjalnymi kosmetykami, piękna fryzura, manicure sprawiają, że czasami zmarli wyglądają lepiej niż za życia. A wszystko po to, aby pięknie prezentowali się w albumach fotograficznych, które po nich pozostaną dla rodziny. Może jednak nie różnimy się tak bardzo od naszych przodków z końca XIX wieku?
Aneta Kapelusz