Krajowy rynek bardziej doskwiera sadownikom niż gorszy eksport
Sadownicy spodziewają się, że jednak uda się sprzedać zapasy owoców za granicę. Narzekają na rynek wewnętrzny, psuty przez niepotrzebne rozdawnictwo owoców.
Chociaż wysyłka polskich jabłek poza granice kraju przeżywa w tej chwili kryzys, nasi sadownicy są dobrej myśli. Ich zdaniem, więcej problemów mają z rynkiem wewnętrznym, bo kłopoty dotykają ich bezpośrednio.
- Nie przeczę, że nasz eksport siadł, ale na wszystkie dane szacunkowe patrzę z przymrużeniem oka - ocenia Jacek Ossowicz, sadownik z gminy Kowiesy w powiecie skierniewickim.
- Muszę powiedzieć, że przez parę ostatnich tygodni sprzedaż szła całkiem nieźle, ale teraz coś się przytkało. Prawdopodobnie Rosjanie dopatrzyli się, że za dużo naszych jabłek idzie do nich przez Białoruś i zaczęli uszczelniać granice.
Nasz rozmówca liczy na nowe rynki zbytu, które powoli zaczynają się otwierać na jabłka z Polski. Zainteresował się nimi Wietnam i Indonezja, jakieś partie owoców poszły już do Indii i Hong Kongu.
- Jabłek potrzebuje także Egipt, ale to jest specyficzny rynek, ponieważ sprzedają się na nim przede wszystkim jabłka jednokolorowe, czyli czerwone lub zielone, natomiast w Polsce produkuje się głównie jabłka dwukolorowe - tłumaczy Jacek Ossowicz. - Z drugiej strony, nikt na świecie nie zaoferuje jabłek tak dobrej jakości i tak tanich jednocześnie.
W tej chwili magazyny polskich sadowników są pełne jabłek, ale na dobre sprzedaż jeszcze nie ruszyła. Największy popyt na te owoce odnotowuje się mniej więcej z początkiem lutego i trwa do końca maja.
- Nie panikujemy i spokojnie czekamy na rozwój wydarzeń - mówi sadownik. - Wierzymy, że wszystko ułoży się lepiej.
Sadownikom sen z powiek spędza natomiast sytuacja na rynku wewnętrznym, na którym w okresie ostatniego roku rozpowszechniło się rozdawnictwo jabłek, poprzez akcje organizowane przez banki żywności. Niemal do każdej parafii dotarły ogromne ilości owoców, w które każdy mógł się zaopatrzyć nieodpłatnie.
- To psuje rynek i powoduje, że ludzie nie chcą kupować jabłek - ocenia Jacek Ossowicz.
- W ten sposób do ludzi trafiło blisko 300 tysięcy ton jabłek - szacuje Waldemar Olborski, sadownik z gminy Sadkowice w powiecie rawskim. - Najgorsze jest to, że duża część tych jabłek trafia później na rynek, czyli są sprzedawane, ale pieniądze trafiają już do innych kieszeni. Nie mam nic przeciwko darowiznom, ale owoce powinny trafić do potrzebujących, którzy je skonsumują.
Sadownik z Sadkowic raczej optymistycznie patrzy w przyszłość, jeśli chodzi o możliwości eksportu. Martwią go jednak wysokie temperatury o tej porze roku.
- Nie wszyscy dysponują chłodniami i gdy eksport ruszy, może okazać się, że duża część jabłek nie nadaje się do sprzedaży - przestrzega.
Sadownicy narzekają także na grupy producenckie, które biorą od nich jabłka, wymuszając długie, 60-dniowe, a czasem nawet dłuższe terminy płatności, nie zawsze zresztą dotrzymując ich.
Grzegorz Grzywacz, sadownik z Kompiny w powiecie łowickim obawia się czegoś innego.
- W poprzednim sezonie sprzedaż ruszyła wiosną i ceny też poszły w górę - mówi. - Może więc być tak, że sadownicy wstrzymają towar do wiosny i wtedy rynek może się całkowicie zatkać.