Proces w sprawie pogryzionej Urszuli M. Rodzą się wątpliwości
Poprzednia rozprawa nie odbyła się z uwagi na stan zdrowia oskarżonego - Jerzy G. trafił do szpitala. Tym razem proces ruszył bez zakłóceń, choć oskarżony i jego obrona wnioskowali o jego utajnienie. Sąd nie przychylił się do tego wniosku.
Zdaniem prokuratury to psy Jerzego G. bardzo dotkliwie pogryzły 57-letnią Urszulę M., która w niedzielny wieczór w październiku ubiegłego roku wyszła na spacer.
Mają to potwierdzać badania DNA materiału genetycznego zatrzymanych do obserwacji psów Jerzego G.
Jerzy G. nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów.
Od samego początku twierdzi, że psy, które pogryzły skierniewiczankę, a wcześniej usiłowały pogryźć 22-latkę, nie są jego. - Moje są łagodne i na pewno nikogo by nie zaatakowały - podkreśla. - Jeśli jednak w toku postępowania zostanie udowodnione, że istotnie to moje psy były uczestnikami tego przykrego zdarzenia, nie będę uchylał się od odpowiedzialności i godziwego zadośćuczynienia pokrzywdzonym.
Urszula M. skrupulatnie podliczyła koszty związane z wielomiesięcznym leczeniem (przeszła kilka poważnych operacji), dojazdami rodziny, ich pobytem w hotelach, rehabilitacją, konsultacjami z lekarzami.
Na tę chwilę wyniosły one ponad 75 tys. zł. Podczas rozprawy łamiącym się głosem przybliżyła po raz kolejny szczegóły zdarzenia, które do dziś są dla niej ogromną traumą. Kobieta ma problemy ze zdrowiem i poruszaniem się, proste dawniej czynności są obecnie dużym obciążeniem.
- Nie mogę patrzeć na żadne psy, nawet w telewizji; boję się sama wychodzić, jeździć samochodem, choć przecież muszę to robić; nie wiem kiedy, i czy w ogóle, wrócę do pracy - mówiła pokazując ślady po licznych i poważnych urazach rąk, nóg oraz głowy.
Sędzia dopytywała, skąd Urszula M. powzięła wiedzę, że pogryzły ją psy właśnie Jerzego G.
- Jak tylko odzyskałam przytomność wiele osób mi to mówiło - powiedziała.
Zeznania składała również pokrzywdzona 22-latka. Mniej więcej dwa tygodnie wcześniej, gdy kobieta biegała ulicą Unii Europejskiej, zaatakowały ja dwa psy.
Na pytanie, skąd wiedziała, że zaatakowały ją czworonogi G. odparła, że tak powiedział jej kolega, którego dziadkowie są sąsiadami Jerzego G. W tej sytuacji obrońca oskarżonego złożył wniosek o ich przesłuchanie, co ma nastąpić na kolejnej rozprawie 5 sierpnia.
Zdaniem mecenasa Jerzego G. w aktach sprawy znalazły się dwojakiego rodzaju zdjęcia: spokojnych i bez śladów krwi na sierści psów Jerzego G. oraz agresywnych i pokrwawionych psów należących do sąsiadów oskarżonego.
- Wnioskowałem o pobranie materiału genetycznego i od tych psów, ale bezskutecznie - mówił obrońca. - Mimo wyników badań DNA, którymi dysponuje prokuratura, rodzą się pewne wątpliwości, więc zasadnym jest ich rozstrzygnięcie - usłyszeliśmy.